Nie wiem jak mam ci to opowiedzieć, żeby było dobrze, najlepiej, tak, żeby tamten moment był dla ciebie zrozumiały w stu procentach, widoczny jak na zdjęciu, nie, jak filmie. Szukam słów i nie znajduję, chociaż przecież uczę ludzi jak mają pisać, teraz wydaje mi się to śmieszne, ale ok, trudno, opowiem ci to tak jak pamiętam, przez te parę lat przecież powtarzam: pisz z serca, reszta przyjdzie, wiec ja też tak zrobię. Jestem znów w tym samym domu, nad zatoką z czerwonymi skałami, która jest dla mnie taka ważna. Odkąd tu przyjechałam pierwszy raz i w smudze zachodzącego za żółwiem słońca doznałam epifanii, zmieniło się tak wiele, nie, właściwie nic się zmieniło, ja się zmieniłam. Ale tamta stara ja ma się całkiem dobrze i często mi o sobie przypomina, jak upierdliwa sąsiadka z dołu, którą ignorujesz, ale i tak spotykasz ją codziennie na klatce, kiedy z kwaśną miną wraca z pracy i tylko czeka żeby wsadzić ci szpilę.
A teraz znów jestem w tej samej zatoce i tak samo jak wtedy jest wieczór. Patrzę na żółwia, który wypłynie lada moment, chociaż nie wszyscy w to wierzą. Na udach mam mikro kryształki soli, zostały, wyschły i mogłabym je zebrać i włożyć do kieszeni. Właściwie nie myślę o tamtym wieczorze ponad trzy lata temu, ale mam ci przecież opowiedzieć, więc przywołuje przed oczami tamten zachód słońca i lekki chłód i to samo morze i te same kamienie. Mówię o tych dużych skałach dookoła zatoki, bo te małe to chyba się wymieniają, prawda? Tak mi się wydaje przynajmniej, że te małe krążą po świecie, morze zmywa je z plaży i wyrzuca gdzieś po drugiej stronie świata.
[lipiec 2016]