Nie taki upiór straszny, jaki go sobie maluję.
Lęk jest jak kula u nogi, która hamuje, ogranicza pole działania, pozbawia możliwości na ciekawe i rozwijające doświadczenia, przygnębia i tłamsi. Klub Pisarski był dla mnie ciągłym zmaganiem się z lękiem, wychodzeniem poza sferę komfortu, przełamywaniem ograniczających mnie oporów. Już samo regularne robienie ćwiczeń nauczyło mnie odwagi w odmawianiu robienia innych rzeczy w tym czasie, robienia miejsca na to co uważam za ważne. Nie łatwo jest powiedzieć rodzinie, mężowi, partnerce, znajomym „nie mam teraz dla was czasu, robię pisarskie ćwiczenie”. Nie łatwo zrezygnować z przyjemności próżnowania przed telewizorem, spotkań towarzyskich, wypełnienia domowych obowiązków. Nie jest łatwo przyznać, że jeśli chcę dobrze pisać, muszę przysiąść do nauki i ćwiczeń. Co więcej, niektóre ćwiczenia są prawdziwym wyzwaniem.
Pewnego razu pojawiło się ćwiczenie, przy którym od razu się cofnęłam. „To zbyt emocjonalne i osobiste. Nie dam rady tego napisać. Przecież zawsze mówiłam, że nie potrafię pisać tekstów zbyt osobistych” pomyślałam i już miałam schować się za parawanem choroby, braku czasu, pilnych rzeczy do załatwienia, gdy usłyszałam dźwięk łańcucha u krępującej mnie kuli strachu. Podjęłam wyzwanie. Zrobienie tego ćwiczenia było dla mnie bardzo trudne, ale ogromnie uwalniające. Pokazało mi bowiem, że wszelkie „nie dam rady, nie umiem, nie chce mi się, nie mam czasu” są jedynie objawami strachu przed tym co nowe, nieznane. Są momenty, gdzie rzeczywiście brakuje czasu, lecz w tej sytuacji, byłoby to tylko wymówką i dobrze jest umieć to rozróżnić. Nauczyłam się też, że im częściej podejmuję wezwanie, tym mniejszy staje się lęk, nie tylko w kwestii pisania.
Jak usłyszeć i ćwiczyć własny głos?
„Nie zgadzam się!” wykrzyknęłam po przeczytaniu pewnego artykułu o pisaniu, który Maria wysłała nam wraz z ćwiczeniem. Wiązki sążnistych przekleństw, którą potem z siebie wyrzuciłam, nie będę przytaczać. Cenię sobie po prostu kreatywną wolność i artykuły „nauczycieli pisania” pełne zakazów i narzuconych schematów dotyczących kompozycji tekstu uważam za bardzo ograniczające, wręcz szkodliwe. Autor artykułu dyktatorskim tonem twierdził, że nie wolno zaczynać rozdziału lub sceny od pogody i opisu, a prolog jest archaicznym przeżytkiem, którym należy odesłać do muzeum. Napisał też, że jeśli nie dostosuję się do jego zaleceń, jestem pisarskim ciołkiem i należy mi się kop w dupę. Dosłownie.
Chwyciłam za notatnik i długopis. W ciągu dwóch godzin napisałam kilkadziesiąt stron o funkcji opisu, roli pogody, a także w jaki sposób pogoda może wpłynąć na przebieg akcji, wprowadzić nagły zwrot, niespodziankę, wyzwanie dla bohaterów. Odnalazłam też w książce, którą akurat czytałam, scenę, którą uważam za bardzo słabą właśnie ze względu na to, że autor nie zaczął od pogody. Przeanalizowałam ją. Zastanowiłam się, co zmieniłoby się w tej scenie, gdyby w pierwszym akapicie znalazł się opis pogody i panującej w otoczeniu atmosfery. Zapisałam to wszystko. Potem przeszłam do prologu. Wypisałam rodzaje konstrukcji powieści, w których prolog nie tylko świetnie się sprawdza, ale jest wręcz konieczny. Uświadomiłam sobie, że prolog jest po prostu trudnym chwytem konstrukcyjnym i co można zrobić, aby dobrze „wmontować” go w całość. Dopiero gdy zamknęłam notatnik i odetchnęłam, zdałam sobie sprawę, że wzbogaciłam moją „Ars Poetica” o kolejne elementy.
Nabrałam dystansu do tego co pojawia się na temat pisania. Chcę mówić własnym głosem, stosować techniki w taki sposób, w jaki sama uznam za słuszny i ważny dla pisanej przez mnie historii. Twórczy indywidualizm jest tym, co wyróżnia pisarzy. Uczenie się i ćwiczenie pisarskich technik to jedno, ale ślepe słuchanie porad może zaowocować popadnięciem w sztampę i zniszczeniem własnego, indywidualnego głosu.
Jak oswoić ryczącego niedźwiedzia?
Kiedy zapisywałam się do I edycji Klubu Pisarskiego i myślałam o tym, że ktoś przeczyta mój tekst i napisze mi pod nim parę słów, truchlałam ze strachu. „Zostanę skrytykowana” kołatało mi się panicznie w myślach. Krytyka nikomu nie kojarzy się z czymś przyjemnym. Przypomina potężnego niedźwiedzia, stojącego na dwóch łapach, ryczącego głośno, gotowego rozszarpać na strzępy wszystko co wpadnie mu w łapy. Granica pomiędzy krytyką a opinią jest bardzo płynna, nie do końca klarownie określona. Każda krytyka jest w zasadzie opinią, czyimś zdaniem na określony temat. Ale właśnie zrównanie krytyki do osobistej opinii pomogło mi pozbyć się lęku przed „byciem skrytykowanym”.
Każdy z nas ma własne zdanie na (prawie) każdy temat. Jest ono zlepkiem fragmentów osobistych upodobań, zdobytej wiedzy, życiowego doświadczenia, wrażliwości, wychowania, poglądów na świat, a nawet stanu emocjonalnego. Opinia jest więc czymś bardzo indywidualnym, jest zdaniem jednej tylko osoby, stworzonym na bardzo osobistej podstawie.
Pod tekstami umieszczanymi w Klubie Pisarskim znalazło się wiele opinii, nawet ze sobą sprzecznych. Co czytelnik, to inne zdanie. Każdy zwrócił na coś innego uwagę, każdy inaczej odebrał tekst. Była to dla mnie wspaniała lekcja oswajania się z opiniami. Okazało się, że ryczący niedźwiedź krytyki jest jedynie pluszowym misiem, szczerzącym czasami swoje zęby.
Ważne też było dla mnie doświadczenie, że moja opinia, nie jest bardziej lub mniej słuszna od opinii innych osób. Jest po prostu… moim zdaniem. Robienie z siebie ryczącego niedźwiedzia i upieranie przy swojej racji nikogo nie przekona. Ryknąć można tylko wtedy, gdy ktoś mocno naruszy jakąś granicę, powie coś krzywdzącego, upokarzającego. Tego też doświadczyłam. Ale prezentowanie swojej opinii w ten sposób bardziej szkodzi niż pomaga.
Pisarz to nie pustelnik
O tym, że pisanie to zajęcie wykonywane w samotności już wspomniałam. Zdarzają się oczywiście przypadki, gdzie dwóch a nawet trzech autorów pracuje nad jednym projektem, szczególnie w prozie non-fiction oraz scenariuszach filmowych. Przeważająca liczba powieści mam jednak tylko jednego autora.
Wiele się współcześnie mówi o pasji i dzieleniu jej z innymi. Pasja pisania też tego wymaga. Zajmowanie się czymś w samotności jest przytłaczające. Pisarze także potrzebują innych piszących, aby móc rozmawiać na tematy dotyczące pisania.
O tym jak wspaniałe, inspirujące i dodające skrzydeł są takie spotkania mogłam się osobiście przekonać. W Klubie Pisarskim poznałam Alinę Krzemieńską, pisarkę fantasy, z którą umówiłam się na spotkanie na Skype. Ponad dwie godziny gadałyśmy o powieściach fantasy, tworzeniu światów, magii, naszych bohaterach. Poczułam, jak bardzo potrzebuję takich spotkań, takich ludzi. Jak ważna jest wymiana myśli z ludźmi, którzy pasjonują się pisarstwem. Podjęłam też decyzję, aby wyjść z pisarskiej pustelni i poszukać grup twórczych w moim mieście. Zrozumiałam, że pisarz to nie pustelnik i zamykanie się z pisaniem w domu nie przynosi żadnych korzyści.
Dorota Jawulska