czytelnia

Błędy i wstydliwe wyznania, czyli o języku – Joanna Nałęcz

Nie, od razu uprzedzam, że nie będę piętnowała tu błędów językowych, choć są rzecz jasna takie, od których dostaję gęsiej skórki, jak od skrzypienia styropianu. Nie przepadam, kiedy ktoś mówi „włanczać”, „tą książkę” i „ilość ludzi”. Ale to oczywiste, przecież nie będę przekonywała nikogo, a już zwłaszcza nikogo zainteresowanego pisaniem, że poprawność językowa jest bardzo ważna, bo to jak przekonywać, że bardzo ważna jest…  no dobrze, w  tym miejscu anegdota: byłam otóż kiedyś, trochę przez przypadek, na przyjęciu weselnym, na którym pan młody koło 11.30 wieczorem – to znaczy kiedy za sprawą eliksiru „Absolut” skontaktował się już ze swoją wewnętrzną mądrością – oznajmił, że prosi o ciszę, bo chce powiedzieć coś, co jest wynikiem jego wieloletnich przemyśleń. Coś, co doprowadziło go do tego oto pięknego dnia. Coś, z czym wielu z nas może się teraz nie zgodzić, ale kiedyś, jest tego absolutnie pewny, wszyscy przyznamy mu rację… rację absolutną… Kiedy napięcie stało się nie do zniesienia, pan młody powiódł w końcu po twarzach gości przekrwionym nieco wzrokiem, podniósł do góry wskazujący palec, zawiesił dramatycznie głos i… „Rodzina jest bardzo ważna” – obwieścił tonem Mojżesza objaśniającego diagram na kamiennych tablicach. Wtedy nie było jakoś chętnych do dyskusji, i teraz pewnie też nie będzie.

Poprawność językowa jednak sobie, a życie sobie, życie jest na ogół niepoprawne i dlatego wystąpię teraz z szokującą tezą, że błędy też są bardzo ważne, a żeby pisać, a zatem wędrować – w tym także interesująco błądzić – po bezdrożach języka, osoba dobrze wyedukowana, taka, co to nigdy nie mówi „włanczać”, powinna dużo słuchać. Słuchać wszędzie, słuchać wszystkich, słuchać czasem z zamkniętymi oczami, czasem z otwartymi, a nawet… Dochodzimy do wyznań. Trochę wstydliwych. Bo ja kocham słuchać i czasem mam wrażenie, że przekraczam tę cieniutką jak włos granicę, jaka dzieli słuchanie, od tego, no, sami wiecie od czego. Od podsłuchiwania. Bo to oczywiście nie moja wina, że w nabitym tramwaju, gdzie naprawdę nie mam żadnego pola manewru, słucham rozmowy dwóch młodych pań – „No ja cie, ale te są super, no mega, kurde, ekstra, gdzie robiłaś?” „Nie, sama se zrobiłam, no serio, taki zestaw, wiesz, kupiłam, ale ja mam swoje dość długie, tak że dałam radę” „Ja bym nie dała, siorka mi robi, bo mam krótkie…” Ożywiam się, bo przysypiałam już trochę, i żałuję, że mam  dziewczyny za plecami, bo nie jestem w stanie dociec, o czym mówią i co mają krótkie albo długie. Może nogi? Ale zaraz wszystko się wyjaśnia i robi się w związku tym jeszcze ciekawiej. „No, a moja szefowa to dopiero ma problem, bo wiesz, ona jest Azjatką, tak ze ma, normalnie, przewalone” „Tak? A czemu?” „No słuchaj, ja też nie wiedziałam, że im rzęsy rosną na dół, tak wiesz, dziwnie, inaczej jakoś, no i ona nie może se przedłużyć. Czaisz? Nie ma ich jak przykleić, a nawet jakby, to wiesz, opadają jej na oczy” „Jaaa… no to rzeczywiście  słabo.” „No. Nawet próbowała podkręcać na zalotce, ale wtedy…” Mój Boże, wiedziałam, że Azja boryka się z wieloma problemami, przeludnienie i tak dalej, ale żeby nawet rzęsy… Dziewczyny tymczasem przepychają się do wyjścia, a ja wciągnęłam się na tyle, że też się podrywam, chociaż to wcale nie mój przystanek (nie łudźmy się  – to jest już podsłuchiwanie) i sunę za nimi, nękana gorączką ciekawości – co było dalej? Co było dalej, w tym egzotycznym świecie, w którym nosi się sztuczne rzęsy i takie strasznie wysokie obcasy i takie króciutkie lawendowe futerka, i takie długie włosy (czasem naprawdę warto włączyć wizję – dlatego właśnie napisałam wcześniej o słuchaniu z otwartymi oczami), ale dziewczyny żegnają się, cmok, cmok, no pa, widzimy się jutro na zumbie – a ja zostaję na obcym przystanku i następny tramwaj mam za dwanaście minut. Wchodzę więc do spożywczego tuż obok i już wiem, że warto było wysiąść. „Dej no mi pani jeszcze tego sera… nie, nie tego, tamtego, nie, nie tego, tego tam, tak, tego… A un świeży jest? A dobry? Jadła go pani? Ja? To tak ze dwaścia deko, ja, ino cienko, bo jak plastry som takie rubsze, to mój nie ruszy…”

No, mniam, mniam. Odnotowałam sobie w pamięci co trzeba i naprawdę wiedziałam już wtedy, że kiedyś te rzęsy, te serki i plasterki, te idiolekty, te błędy i regionalizmy, gdzieś, do czegoś, wykorzystam. 

Joanna Nałęcz

1 komentarz

  1. Asiu, cudowny artykuł! :D

Dodaj komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *