Gubię się w wielkim mieście. Udaję, że nie mam mapy, zgniotłam ją na dnie torby. Na wpół oswojone miasto, które nigdy nie będzie moje, z każdym naciśnięciem pedała staje się mniejsze. Z wielkiego miasta zmienia się w większy Kraków. Trzy okręgi, 15 minut do serca czyli placu z katedrą. Niezliczona ilość zaułków napchanych skuterami i rowerami robi wszystko, żeby mnie zmylić i zmusić do wyciągnięcia mapy, ale trzymam się dzielnie.
Patrzę na kobiety, są piękne. Jakby to było być stąd? Mieć karmelową skórę i zielone oczy? Kilka kostiumów droższych od mojego czynszu za parę miesięcy. Pewność siebie i brak narodowych kompleksów. W kraju gdzie nie istnieje alergia na gluten i nikt nie je śniadań, a ja jajecznica jest tylko dla alpinistów i Niemców na wakacjach.
Wystarczy skręcić z utartych szlaków, pójść do następnej dzielnicy i przestaję być inna. Moja inność staje się zwykła, ginie w tysiącach innych inności. Żaden kolor skóry ani włosów nie jest dziwny. Możesz być kim chcesz. Jeść wszystko. Myśleć dowolnie i kochać jak ci się podoba.
Przypinam rower w tłumie innych i znikam w bramie. Jestem sobą.
***
Odpoczywam między językami. Duży biały dom na środku wypalonej słońcem połaci trawy z kilkoma aloesami daje zaskakująco dużo chłodnego cienia. Drzewa oliwkowe chorują, nikt nie wie dlaczego, a na moje uporczywe pytania czy na pewno nie da się ich wyleczyć wszyscy odpowiadają wzruszeniem ramion. Zamykam oczy, a w głowie brzęczy mi jej głos.
– Opowiedz mi swoją historię – przesypywała piasek między palcami, ale patrzyła na mnie. Prosto w moje lewe oko. Kiedy patrzysz w lewe oko, możesz komuś zajrzeć do duszy, mówią.
„Wiem co robisz i nie wiem czy mi się to podoba”, uśmiechnęłam się i nasunęłam kapelusz głębiej na twarz. – Nie wiem gdzie miałabym zacząć.
– Tam gdzie zaczynasz się ty.
[lato 2016]