Wysiadam z autobusu, słonce pali moje ramiona. Muszę zmrużyć oczy, żeby zobaczyć cokolwiek. Malutkie miasteczko na szczycie góry zaczyna się mostem, właściwie wiaduktem, bo pod nim rozciąga się biedna dzielnica. Z wysoka widzę mecz, brudne dzieciaki przeciwko brudniejszym. Wąskie uliczki prowadzą mnie w górę, stawiam ostrożnie stopy na nierównych kamieniach, karmelowa skóra wygląda na prawie czarną na białym tle. Wspinam się i mijam wiele drzwi tak małych, że musiałabym się schylić, żeby wejść do ciemnego wnętrza jak brzuch wieloryba, skąd docierają do mnie strzępki rozmów i zapachów. Stare daczie i fiaty ocierają się o mnie, wciskam się w zimny mur i zastanawiam jak to możliwe, że słońce go ominęło, i jak mieszka się w miejscu gdzie ulica jest szerokości małego samochodu.
W nagrodę czeka na mnie najmniejszy na świecie plac z kościołem. Ma nieregularny kształt, na siłę można by go nazwać rombem. Naprzeciwko kościoła jest bar, a obok piekarnia, po dwóch stronach małe kamienice. Ławka i pojedynczy klomb na środku. Tyle. Kamieniczki maja zamknięte okiennice, ale ewidentnie ktoś w nich mieszka, tylko po obiedzie wszyscy śpią, bo co innego można robić w taki upał?
Nie dzieje się nic i dzieje się wszystko. Jak w śnie, kiedy w zwolnionym tempie uciekasz przed czymś co właściwie nie istnieje. Siadam przy zacienionym markizą w błękitne paski stoliku i proszę o kawę i ciastko. Lokalne, najlepsze. Dostaję jeszcze ciepłe, niewiarygodnie kruche na zewnątrz i miękkie w środku, z rozpływającym się w ustach śmietankowym kremem. Sprawdzam, czy nikt na mnie nie patrzy i wylizuję talerzyk. Zjadłabym drugie, ale możne nie wypada. Pod bar podjeżdżają samochody, jeden po drugim, bo na placu jest tylko jedno miejsce parkingowe. Może mieszkańcy mają ustaloną kolejność wpadania na kawę przy kontuarze i rozmowę z kelnerem? Z piekarni wychodzi brzuchaty wąsacz i niesie pełną blachę upudrowanych pachnących ciastek. Mruga do mnie okiem i znika w drzwiach baru.
Słońce przesunęło się za kościelną wieżę i teraz moje nogi i kawałek notesu są w słońcu. Wyskrobuję łyżeczką resztkę kawy i myślę, że życie jest pełne niespodzianek.
[lato 2015]