czytelnia

O niepisaniu – artykuł Danuty Czerny-Sikory

Od czasu do czasu w moim życiu dokonuje się wielka zmiana. Staję się perfekcyjną panią domu, czyli gonię za horyzontem. Po wszystkich pomieszczeniach. Latam ze ściereczką, odkurzaczem, mopem.  Wiem, że nikt mi na grobie nie napisze „utrzymywała kuchnię w czystości”, ale chwilowo muszę wycierać, zmywać, wkładać, wyjmować, czyścić, zamiatać, układać, segregować, no po prostu muszę.

Gdy moja część domu lśni już nieskazitelną czystością, gdy nawet książki zostały poddane brutalnej mustrze, gdy na stole rozwala się rozkosznie sterta wyprasowanych obrusów, córka wydaje radosny okrzyk:

– Hurra, mama ma okres niemocy twórczej! – i dodaje obłudnie – To znaczy, sorry, szkoda, że nie możesz się zabrać do pisania!

Ja się nie mogę zabrać? Ja?

Jeszcze tylko obiad dla całej rodziny na trzy dni, cztery prania i powoli wyczerpują mi się domowe preteksty. Przenoszę się. Do ogrodu. Mój przydział: trzy klomby. Ten różowy plewię z samozaparciem. Begonie, hortensje, goździki. Niebieski już trudniejszy, bardziej zarośnięty, gęstszy. Nie, no naprawdę, wyrywanie chwastów to czysta przyjemność. Nagle okazuje się, że banalne fiołki potrafią wyglądać zalotnie, zabawnie, zastanawiająco. O, na trzecim kwitnie hibiskus. Muszę poobrywać zwiędłe liście, obciąć niektóre stare gałęzie. Ciągle mnóstwo roboty. I tylko ja, zawsze ja, no ja.  A to przecież żywe stworzenia, te moje rośliny. Same sobie nie dadzą rady, biedactwa. Ja tu o badylach, a czekają inne jeszcze bardziej żywe stworzenia, przynajmniej jedno: Ziuta nie dostała swojej porcji jedzonka. Sama sobie kudłów nie wyczesze, nie zmieni wody, nie poczochra za uchem. Dobra Ziuta, dobra, grzeczna sunia. Widzisz, pani musi pisać, ciągle nie ma czasu dla psa.

Siadam przy biurku. Rzut oka przez okno.

Należałoby pomalować taras, brzydko wygląda, umiałabym sama, cóż to takiego, parę ruchów ręką, phi. Ale niestety, dziś nie, bo nie mam farby. No i czasu.

Jeszcze tylko podleję kwiatki biedne moje w domu, za ciepło im, kochane takie, piją jak chore cielątka.

Siadam przed laptopem.

Odwalam zaległą korespondencję. Wchodzę na facebooka, przecież trzeba być na bieżąco. Jeszcze strona Gazety Wyborczej. Zdjęcia z wczorajszej manifestacji, jestem na jednym z nich. Jestem na jednym z nich?! Telefon. No, właśnie widziałam. Jesteś ze mnie dumna? A przyjdź kiedyś, może też się załapiesz.                                                                                                                                                                            Muszę sobie zrobić trzecią kawusię. Zasiadam przed laptopem po raz kolejny.

Ach, jeszcze zakupy!

Koniecznie, ale to koniecznie muszę stać się właścicielką kuchennego odmierzacza czasu. Chcę zastosować przy pisaniu niezwykle ponoć skuteczną metodę pomodoro. Kupuję. Papier i tusz do drukarki niezbędne. Kupuję. Oczywiście jest mnóstwo książek, bez których nie da się napisać mojego dzieła. Kupuję.                                                                                                                                                                                      Będę czytać w przerwach. Przerwy muszą być, kręgosłup nie wytrzyma tego ciągłego siedzenia i pisania.

Mój Boże, przecież ja utyję, bo będę więcej jeść, zawsze jem przy komputerze. Już jestem głodna. Kanapki? Jabłuszko? Bananek?  Robię kanapki, myję jabłuszko, obieram banana.

Tak, przerwy są ważne. W przerwach nordic walking.  Zachoruję, jak nie będę się ruszać. Gdzie są kijki? Idę do piwnicy. No są. Może zacznę od kijków… Jedna mała godzinka mnie nie zbawi.  Nie, nie, już się zabieram. Co by tu jeszcze… OK, na razie nic mi do głowy nie przychodzi.

Czwarta filiżanka kawy, wyłączony telefon, na drzwiach kartka „tu się pracuje”.

Zacznę od artykułu „Jak pisać, żeby pisać a nie nie pisać”.

Jestem w tym dobra.

Danuta Czerny-Sikora

1 komentarz

  1. Jak ja to znam… :)

Dodaj komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *