Pisanie wypłynęło ze mnie gdzieś w przestworzach, pomiędzy Malagą a Londynem. Tyle co skończona książka, zbyt długi lot, brak sąsiada w fotelu obok i nudny projekt do przeczytania. Piękny Parker pociągnął moją dłoń i wyprodukował jedenaście stron mojej własnej historii o… niepisaniu. Pozwoliłam myślom płynąć bez oceniania, stałam się swoim własnym strumieniem świadomości. I wtedy po raz pierwszy od kilkunastu lat poczułam się wolna. Myśli, których nie umiałam wydusić, które przez lata zatrzymywały się jeszcze zanim do końca je pomyślałam, położyłam na jedenastu stronach. To się po prostu stało. Napisałam siebie od nowa. Tą prawdziwą. I poczułam ulgę.
Później, zgodnie z Coelhowską zasadą, że kiedy masz marzenie i mocno w nie wierzysz, to cały świat ci sprzyja, dogrzebałam się Perypetii. Zawładnęły mną. Przeczytałam wzdłuż i wszerz. O kursach, o Klubie Pisarskim, o pisaniu. Każdego dnia kolejny artykuł z Czytelni. Nie mogłam się odkleić. To było to.
Wymieniłyśmy z Marią Kulą kilka maili. Zrzuciła mnie z chmur na ziemię. „Z pisania nie da się żyć”. „Ale pisaniem da się żyć” odpowiedziałam jej w myślach. Zaproponowała Klub Pisarski. „Tylko Klub? Ja chciałam od razu pisać powieść”. „Do powieści trzeba się rozpisać”.
Początek zaskakujący. Rozbudzanie zaspanej wyobraźni, przestawianie myślenia na inne ścieżki, często takie, których jeszcze nie było i które dopiero musiałam wydeptać. Każde zadanie uczyło mnie czegoś nowego, pokazywało pisarstwo od strony, z jakiej nigdy go nie widziałam. Szybko zrozumiałam, że Maria miała rację: na powieść nie byłam jeszcze gotowa. Brakowało mi warsztatu. Szlifowałam więc teksty do Klubu, aż do bólu, aż miałam dość i myślałam, że już więcej z siebie nie wycisnę, aż zamykałam komputer a następnego dnia pisałam coś zupełnie nowego. Czasami chciało mi się wyć, czytałam gotowe teksty innych i kuliłam się w kłębek z niemocy i przekonania, że to na nic, że jestem za słaba, że jest tylu świetnych pisarzy, którym nigdy nie dorównam. Mimo to ryzykowałam i wrzucałam swoje mikro dzieła a później wyczekiwałam komentarzy. Jedne pozytywne, inne mniej ale wszystkie bardzo potrzebne. I takie prawdziwe. Pozwalały mi spojrzeć na moje pisane z perspektywy czytelnika, osoby, która nie ma w głowie tych wszystkich szczegółów co ja, która nie zna bohaterów i że to moje zadanie pokazać czytelnikowi ten świat. Grupa wsparcia jaką stał się dla mnie Klub była nie do przecenienia. Dodawała mi też wiary, przestałam być dla siebie taka krytyczna. Jeśli innym się podoba, to dlaczego ja wciąż się nie doceniam?
Klub wskazał mi drogę. Całą energię skupiłam na nauce, na poznawaniu narzędzi, na odkrywaniu, o co w tym pisaniu tak naprawdę chodzi. Nauczyłam się też czytać analitycznie. Ulubione powieści rozpisywałam na grafy, tworzyłam mapy fabuł. Krok po kroku odkrywałam jakie te wszystkie historie są proste, nie skomplikowane. One po prostu są pięknie opowiedziane, dlatego są ciekawe, wciągające, skupiające uwagę.
Zrozumiałam dlaczego lata temu porzuciłam pisanie. Bo wydawało mi się, że pisanie jest dla artystów, dla ludzi z wielkim talentem, którzy siadają i w tydzień mają gotową Annę Kareninę. Zapomniałam, że artyści się nie rodzą. Artyści „się stają”, tworzą się wraz ze swoimi dziełami, podejmując próby, upadając i podnosząc się. Zrozumiałam, że muszę być cierpliwa i wyrozumiała dla samej siebie, że muszę ćwiczyć, słuchać innych i być uważna na to, co ludzie czują, gdy mnie czytają, że muszę dla własnych tekstów stać się czytelnikiem, nie tylko pisarzem.
I konsekwentnie, z wielkimi planami, sunę do przodu. Nauczyłam się, że wielkie marzenia wymagają dyscypliny i czasu. Chaos myśli i natrętne „Jak zacząć” zamieniłam na „Zacznij od początku, po kolei”. Najważniejsze to wiedzieć, czego się chce i do tego dążyć.
Magdalena Plewniak