Sierpień

Odsunęłam klapę i weszłam na dach. Miasto dyszało upałem. Nie mogło być bardziej gorąco. Tory tramwajowe wyginały się i pękały, chodniki parzyły, koty chowały się w piwnicach. Wcześniej tego wieczoru jechałam na rowerze i obiecywałam sobie, że za następne 5 minut skręcę w stronę domu. Nie mogłam przestać być, jechać przed siebie, czuć jak asfalt oddaje ciepło, a park bardzo wolno zaczyna oddychać. Nie mogłam przestać chcieć więcej, coś mnie wołało i nie pozwalało się zatrzymać. Jeszcze pół godziny i z łąki przypłynie cienki dywan chłodu. Byłam zakochana w lecie. Zawładnęło moją głową i sercem, spoconym karkiem i wilgotnością pod kolanami, włosami skręconymi w loki od upału i smakiem porzeczek na języku. Nie chciałam go puścić, chciałam więcej i więcej, nie mogłam się nasycić, mimo że było takie gorące. Chciałam mieć lato w sobie na zawsze.

Spojrzałam w górę, w rozgwieżdżone sierpniowe niebo, podobno gwiazd nie widać w mieście, ale tym razem to była bujda. Może tylko ja je widziałam, może te kilka pięter robiło taką różnicę, a może świeciły tylko dla mnie. Czasami jest tak, że widzę coś, czego nie widzi nikt inny i wtedy wiem, że to kosmos puszcza do mnie oko. Nie było wiatru, powietrze stało w miejscu, drgało tylko z każdym przejeżdżającym tramwajem, ale wiedziałam, że ten był ostatni, za późno już na tramwaje. Na wiele rzeczy było już za późno, ale nie dbałam o to, bo przecież i tak zrobiłam za dużo, o jeden gest za daleko. Nie miałam już powrotu, klapa zatrzaśnięta, światła pogaszone, to był bilet w jedną stronę, inne zresztą nigdy mnie nie interesowały. Zamknęłam oczy.

[lato 2017]