Posts Tagged "artykuł gościnny"

Czy uważasz się za pisarkę? – Marta Marecka

Wpisane dnia lut 19, 2019 w dziale Czytelnia | 1 komentarz

“Uważasz się za pisarkę?” X. wwierca mi się tym pytaniem w brzuch. Jak X. zada pytanie, to nie bierze jeńców. Czy uważam się za pisarkę? Mam dwie odpowiedzi na to pytanie – publiczną i prywatną. Ta publiczna wyznaczona jest przez konwenanse. “Ach, gdzież ze mnie pisarka! No jaka tam pisarka!”. No bo pisarka to ma kontrakt z wydawnictwem, kilka książek na koncie, topki Empiku. Pisarka to żyje z pisania. Pisarka to chodzi na kawę z Rusinkiem do Prowansji i na wódkę z dyrektorem Znaku. Pisarce to się w Literackim redaktorzy kłaniają. Tokarczuk! O! To jest pisarka! Ale zawszę kiedy mówię tę odpowiedź konwencjonalną, bo niekonwencjonalnej nie wypada, to trochę mi się zbiera na wymioty. Bo co to znaczy być pisarzem? Czy jest nim ktoś, kto pisze codziennie, ale nigdy nie wydaje swoich książek? Czy jest nim bloger piszący książkę ekspercką? Czy jest nim człowiek, który codziennie snuje niesamowite opowieści na Facebooku, czytane przez setki osób? Czy Harper Lee, która wydała “Zabić Drozda” i zamilkła, była pisarką? Czy był nim Kafka, pracownik zakładu ubezpieczeń praktycznie do końca życia? Lovecraft, działający przede wszystkim w kręgach amatorskich? Czy trzeba pisać dobrze i czy trzeba być popularnym? Czy trzeba wydać książkę w wydawnictwie tradycyjnym, bo self-publishing to nie? Czy może kryterium jest częstotliwość pisania? Ile trzeba napisać, żeby być pisarzem i ile trzeba nie napisać, żeby przestać nim być? Czy jeśli pisze się pół godziny dziennie, to już spoko, zasłużyliśmy? A może nie ma tak lekko, trzeba cisnąć godzinę dziennie? Albo sześć? Kim jest pisarz? Ostatnio znalazłam odpowiedź na to pytanie, która trafia w punkt. Aaron Sorkin na swoim kursie scenopisarstwa opowiadał jednemu ze swoich uczniów, jak pisał pierwszy w życiu dialog: “Czułem niesamowitą pewność, kiedy to robiłem, po prostu niesamowite uczucie, którego nigdy nie miałem jako aktor. Wiedziałem od razu. Niezależnie od tego jak byłem młody, niedoświadczony i nieopierzony jako pisarz, wiedziałem, że jestem pisarzem. […] Myślę, że fakt, że (ty też) miałeś to naprawdę wyjątkowe poczucie, kiedy zacząłeś pisać, jest ważnym znakiem. Jesteś pisarzem.” Niezależnie od tego, jakie zewnętrzne kryterium przyłożymy do tytułu “pisarz”, w środku po prostu wiesz, czujesz to w żołądku. Jesteś pisarzem. Albo nim nie jesteś. Pamiętam, kiedy zaczęłam pisać swoją pierwszą książkę. Miałam wtedy 27 lat. Był pierwszy listopada 2015 roku, usiadłam przy komputerze z moimi notatkami i zaczęłam pisać. To nie było po prostu przyjemne tak, jak przyjemne jest czytanie książki czy oglądanie serialu na Netflixie. To była przede wszystkich gigantyczna ulga. Jak powrót do domu po bardzo, bardzo długim dniu. Przez kolejne kilka lat nikomu nie pokazywałam tego, co pisałam i nie chciałam tego pokazywać. Ale była we mnie niezachwiana pewność, że jestem pisarzem. Że pytanie “po co piszesz” jest dla mnie tak bez sensu, jak pytanie “po co jesz obiad”. Kiedy ktoś mnie pyta, czy jestem pisarką, mam kilka odpowiedzi. Te konwencjonalne i te niekonwencjonalne. Ale ta prawdziwa odpowiedź, którą mam dla samej siebie, jest dla mnie jasna jak słońce. Oczywiście, że jestem. Zawsze byłam. Marta Marecka...

Read More

Krótki przewodnik po scenach erotycznych – Anna Kopaczewska

Wpisane dnia lut 6, 2019 w dziale Czytelnia | 6 komentarzy

Zanim zaczęłam stukać w klawiaturę laptopa, żeby ułożyć w tekst przemyślenia o pisaniu scen erotycznych, przeszukałam Internet w poszukiwaniu informacji. Byłam ciekawa, co inni sądzą na ten temat.  Znalazłam sporo artykułów, dzięki którym poczułam się spokojna. Okazało się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Przede wszystkim przestań panikować. Kiedy w twojej głowie zrodziła się myśl o fizycznym zbliżeniu bohaterów, zapewne automatycznie włączyła ci się czerwona lampka. „Ale jak to, mam opisać seks? Ale jak? Nie, nie, odpada. Nie dam rady! Nie umiem!”. Spokojnie.  Najpierw odpowiedz sobie na pytanie, dlaczego się boisz? Wstydzisz się pisać o seksie? A może zwyczajnie nie wiesz, jak się do tego zabrać? Wstyd odłóż na bok. Potraktuj ten opis jak wyzwanie. To scena jak każda inna. W końcu pisarz czy pisarka ciągle „walczą” ze słowami, obrazami, emocjami, które próbują przelać na papier. Czym pisanie o seksie miałoby różnić się od pisania o pościgu, kłótni, marzeniach? Przejdźmy do kwestii technicznych. Pisać szczegółowo czy metaforycznie?  Odpowiedź brzmi „Ani tak, ani tak”. Jeśli będziesz pisać zbyt szczegółowo, skupiając się wyłącznie na kolejnych czynnościach bohaterów, osiągniesz wulgarny, pornograficzny efekt. Jeśli opiszesz seks wyłącznie metaforycznie, wyjdzie z tego nudna, kiczowata, romantyczna scena.  Tajemnica tkwi w harmonii. Nie unikniesz zobrazowania tego, co robią bohaterowie. Użyj do tego słów, które wydają ci się naturalne. Pisz tak, jak piszesz każdą inną scenę, czyli używając słów, którymi myślisz. Nie sil się na sztuczną wzniosłość ani na wymuszoną wulgarność. Pomyśl, co chcesz pokazać tą sceną a słowa zaczną same układać się w wersy. I pamiętaj, że seks to emocje! Pokaż psychikę bohaterów! W końcu seks zaczyna się w głowie, prawda? To nie tylko fizyczne zbliżenie, ale także cała gama emocji: pożądanie, zmysłowość, niecierpliwość, napięcie, radość, niepewność, przyjemność, a może także ból i lęk? Pomyśl o tym i na tym się skup, pokaż co przeżywają bohaterowie. Co chcesz pokazać sceną erotyczną? To kluczowe pytanie. Celowo zadaję je na końcu, kiedy padły już pytania o to, czego się boisz/wstydzisz w erotyce oraz jakim językiem ją opisywać. Kiedy napiszesz pierwszą wersję swojej sceny, przeczytaj ją i zastanów się jeszcze raz, czemu ma ona służyć? Czy jest istotna dla akcji lub fabuły? Czy mówi coś ważnego o bohaterach? Jeśli tak, przeanalizuj ponownie język, jakim opisujesz seks. On również wiele mówi o twoich bohaterach (kim są; jaką mają osobowość, intencje, w jakiej są relacji, na ile się znają, co do siebie czują itp.) i o znaczeniu samej sceny (dlaczego chcesz pokazać seks).  A może dojdziesz do wniosku, że jest ona właściwie niepotrzebna? Wtedy wyrzuć ją bez skrupułów. Czy zawsze musi być to seks? W jednym z moich ukochanych filmów „Przed zachodem słońca” jest scena, w której Julie Delpy i Ethan Hawke, czyli Celine i Jesse, spotykają się po 9 latach od czasu nocy wspólnie spędzonej na wałęsaniu się po Wiedniu, rozmowach i bliskości. Obiecali sobie wtedy, że za pół roku spotkają się w umówionym miejscu. Miał to być test na to, czy ich uczucie jest czymś więcej niż tylko chwilowym uniesieniem. Do spotkania doszło dopiero 9 lat później w Paryżu. Bohaterowie mają zaledwie godzinę, żeby streścić sobie minioną dekadę z ich życia. Film kończy się sceną w mieszkaniu bohaterki. Celine gra na gitarze i śpiewa piosenkę, którą napisała po tamtej wspólnej nocy. Tańczy, opowiada o wszystkim i o niczym a w powietrzu cały czas wisi pytanie „I co będzie dalej?!”. Jest gęsto, intymnie, zmysłowo. Nie ma ani jednego pocałunku, żadnej bliskości. Jest za to mocno wyczuwalne napięcie i wyczekiwanie. Piękna scena. Okazuje się, że czasami (a może częściej niż czasami) wyobraźnię bardziej pobudza to co niedopowiedziane, nienazwane, niezasmakowane i nieprzypieczętowane; to, co jest efemeryczne, zasygnalizowane, niepewne a przez to przyciągające. Takie sceny osobiście lubię najbardziej. Pomyśl, ile i w jaki sposób można pokazać zmysłami: gestami, spojrzeniem, zapachem, słuchem, sygnałami płynącymi z ciała, emocjami, a nawet samą atmosferą. Jakie to doskonałe ćwiczenie pisarskie! Nie tylko musisz pobudzić wyobraźnię czytelników, ale przede wszystkim swoją własną! Na którąkolwiek drogę się zdecydujesz, trzymam za Ciebie kciuki.  Anna Kopaczewska Trenerski FB...

Read More

Błędy i wstydliwe wyznania, czyli o języku – Joanna Nałęcz

Wpisane dnia sty 9, 2019 w dziale Czytelnia | 1 komentarz

Nie, od razu uprzedzam, że nie będę piętnowała tu błędów językowych, choć są rzecz jasna takie, od których dostaję gęsiej skórki, jak od skrzypienia styropianu. Nie przepadam, kiedy ktoś mówi „włanczać”, „tą książkę” i „ilość ludzi”. Ale to oczywiste, przecież nie będę przekonywała nikogo, a już zwłaszcza nikogo zainteresowanego pisaniem, że poprawność językowa jest bardzo ważna, bo to jak przekonywać, że bardzo ważna jest…  no dobrze, w  tym miejscu anegdota: byłam otóż kiedyś, trochę przez przypadek, na przyjęciu weselnym, na którym pan młody koło 11.30 wieczorem – to znaczy kiedy za sprawą eliksiru „Absolut” skontaktował się już ze swoją wewnętrzną mądrością – oznajmił, że prosi o ciszę, bo chce powiedzieć coś, co jest wynikiem jego wieloletnich przemyśleń. Coś, co doprowadziło go do tego oto pięknego dnia. Coś, z czym wielu z nas może się teraz nie zgodzić, ale kiedyś, jest tego absolutnie pewny, wszyscy przyznamy mu rację… rację absolutną… Kiedy napięcie stało się nie do zniesienia, pan młody powiódł w końcu po twarzach gości przekrwionym nieco wzrokiem, podniósł do góry wskazujący palec, zawiesił dramatycznie głos i… „Rodzina jest bardzo ważna” – obwieścił tonem Mojżesza objaśniającego diagram na kamiennych tablicach. Wtedy nie było jakoś chętnych do dyskusji, i teraz pewnie też nie będzie. Poprawność językowa jednak sobie, a życie sobie, życie jest na ogół niepoprawne i dlatego wystąpię teraz z szokującą tezą, że błędy też są bardzo ważne, a żeby pisać, a zatem wędrować – w tym także interesująco błądzić – po bezdrożach języka, osoba dobrze wyedukowana, taka, co to nigdy nie mówi „włanczać”, powinna dużo słuchać. Słuchać wszędzie, słuchać wszystkich, słuchać czasem z zamkniętymi oczami, czasem z otwartymi, a nawet… Dochodzimy do wyznań. Trochę wstydliwych. Bo ja kocham słuchać i czasem mam wrażenie, że przekraczam tę cieniutką jak włos granicę, jaka dzieli słuchanie, od tego, no, sami wiecie od czego. Od podsłuchiwania. Bo to oczywiście nie moja wina, że w nabitym tramwaju, gdzie naprawdę nie mam żadnego pola manewru, słucham rozmowy dwóch młodych pań – „No ja cie, ale te są super, no mega, kurde, ekstra, gdzie robiłaś?” „Nie, sama se zrobiłam, no serio, taki zestaw, wiesz, kupiłam, ale ja mam swoje dość długie, tak że dałam radę” „Ja bym nie dała, siorka mi robi, bo mam krótkie…” Ożywiam się, bo przysypiałam już trochę, i żałuję, że mam  dziewczyny za plecami, bo nie jestem w stanie dociec, o czym mówią i co mają krótkie albo długie. Może nogi? Ale zaraz wszystko się wyjaśnia i robi się w związku tym jeszcze ciekawiej. „No, a moja szefowa to dopiero ma problem, bo wiesz, ona jest Azjatką, tak ze ma, normalnie, przewalone” „Tak? A czemu?” „No słuchaj, ja też nie wiedziałam, że im rzęsy rosną na dół, tak wiesz, dziwnie, inaczej jakoś, no i ona nie może se przedłużyć. Czaisz? Nie ma ich jak przykleić, a nawet jakby, to wiesz, opadają jej na oczy” „Jaaa… no to rzeczywiście  słabo.” „No. Nawet próbowała podkręcać na zalotce, ale wtedy…” Mój Boże, wiedziałam, że Azja boryka się z wieloma problemami, przeludnienie i tak dalej, ale żeby nawet rzęsy… Dziewczyny tymczasem przepychają się do wyjścia, a ja wciągnęłam się na tyle, że też się podrywam, chociaż to wcale nie mój przystanek (nie łudźmy się  – to jest już podsłuchiwanie) i sunę za nimi, nękana gorączką ciekawości – co było dalej? Co było dalej, w tym egzotycznym świecie, w którym nosi się sztuczne rzęsy i takie strasznie wysokie obcasy i takie króciutkie lawendowe futerka, i takie długie włosy (czasem naprawdę warto włączyć wizję – dlatego właśnie napisałam wcześniej o słuchaniu z otwartymi oczami), ale dziewczyny żegnają się, cmok, cmok, no pa, widzimy się jutro na zumbie – a ja zostaję na obcym przystanku i następny tramwaj mam za dwanaście minut. Wchodzę więc do spożywczego tuż obok i już wiem, że warto było wysiąść. „Dej no mi pani jeszcze tego sera… nie, nie tego, tamtego, nie, nie tego, tego tam, tak, tego… A un świeży jest? A dobry? Jadła go pani? Ja? To tak ze dwaścia deko, ja, ino cienko, bo jak plastry som takie rubsze, to mój nie ruszy…” No, mniam, mniam. Odnotowałam sobie w pamięci co...

Read More

Dlaczego jeżdżę na warsztaty pisania – Marta Marecka

Wpisane dnia sty 9, 2019 w dziale Czytelnia | 2 komentarze

Wiatr pizga bez litości. Wokół warkot autobusów i mdlący zapaszek benzyny. Senni podróżni suną po mokrym chodniku. Niby siódma rano, ale ciemno jak w środku nocy. Potupując wściekle, wypatruję jak zmiłowania zielonego Flixbusa, który zawiezie mnie do Wrocławia. Trzy godziny jazdy w jedną stronę, trzy godziny warsztatów, trzy godziny z powrotem do Krakowa. Stoję na tej płycie dworca i myślę sobie, że normalni ludzie o siódmej rano w sobotę śpią. Ja jadę na kurs prozatorski z Jackiem Bierutem.  Jestem na styk. Jacek siedzi za biurkiem, nieogolony, włosy ma związane w niedbałą kitkę. Czeka, aż wybije dokładnie jedenasta i nerwowymi ruchami zamyka drzwi. Jest nas tu siedmioro: amatorzy, debiutanci i doświadczeni pisarze. Czytamy swoje teksty – każdy zupełnie inny. X. wprowadza nas w trans swoją subtelną, oniryczną prozą, Y. napisała opis brutalnego gwałtu, Z. – emocjonującą relację z meczu piłkarskiego. Wszystko szczegółowo omawiamy. Jacek grzebie nam w opisach i prześwietla zdania. Zawsze dostosowuje się do stylu autora. Nie uczy ogólnych zasad pisania. Raczej pokazuje, jak znaleźć własny język w nadmiarze słów. Na warsztaty pisarskie wydaję większość swoich oszczędności. Z koleżankami organizuję też nieformalne spotkania, na których czytamy swoje teksty. Robię to, ponieważ dzięki temu odnajduję swój głos. Ale też po to, aby się tego głosu mniej wstydzić. Przez trzy lata pisałam do szuflady. Napisałam trzy powieści, których nie pokazywałam nikomu. Ludzie patrzyli na mnie z pobłażaniem albo pytali się, czy zamierzam  wydać te książki. Nie zamierzałam. Pisanie miało w sobie posmak biurowego romansu. Trudno przestać, ale człowiek cały czas ma poczucie, że robi coś niewłaściwego. Żałosnego nawet. Tak było do momentu pierwszego warsztatu. To były zajęcia pisania zmysłowego u Marii. Początek grudnia. Okutana akrylowym płaszczem, jechałam na Powroźniczą z pięcioma długopisami w torbie (na pewno wszystkie się wypiszą), serce mi waliło, a pot wsiąkał w ciuchy. Świetnie. Nie dość, że będę pokazywać ludziom, co napisałam, to jeszcze będę gwałcić im zmysły swoją aurą. Weszłam do jasno oświetlonej sali. Maria, zaskakująco wiosenna w lekkiej sukience, przywitała mnie i zaproponowała herbatę. Z ciepłym kubkiem w rękach, poczułam się pewniej. A potem zaczęła się schodzić reszta uczestników. Wyglądali bardzo zwyczajnie. Zaczęliśmy. Maria prowadziła nas stopniowo przez ćwiczenia. Opisywaliśmy przyniesione przez nią przedmioty, skupialiśmy się na wrażeniach ze zmysłów. Poznawałam techniki pisarskie, o których nie miałam pojęcia. Czytaliśmy też swoje teksty w małych grupach. Okazało się, że to, co pisałam, nie było ani żałosne, ani genialne – było po prostu ok. To doświadczenie ustawiło mi perspektywę. Wróciłam do domu jak na skrzydłach, z mnóstwem wskazówek, co mogę robić lepiej. Od tamtej pory jeżdżę na warsztaty regularnie. Z każdych coś wynoszę. Od Marii nauczyłam się pisać wszystkimi zmysłami i ćwiczyć elastyczność pióra. Jacek pokazał mi, jak ścinać niepotrzebne słowa. Rita i Ewa wyczuliły mnie na powtórzenia. Ale jest coś więcej, co dają mi te zajęcia. Poczucie, że nie jestem sama. Pisanie przestało być biurowym romansem. Chciałabym, żeby przestało nim być dla wszystkich. Kreatywności towarzyszy w naszej kulturze albo otoczka obciachu albo otoczka mistycyzmu – oto siada Wieszcz i w Natchnieniu tworzy Dzieło. Warsztaty odzierają proces twórczy z tych mitów. Tam nie ma obciachu i nie ma mistycyzmu. Tam się siada na tyłku i świadomie pracuje nad techniką. Dlatego właśnie wydaję na nie większość oszczędności i wystaję na zimnych dworcach. I dlatego tak bardzo chciałam zostać trenerką pisania. Żeby pomóc ludziom pisać lepiej. Ale przede wszystkim, żeby dać im poczucie normalności. Marta Marecka...

Read More

Dlaczego nie jestem pisarką? – Anna Kopaczewska

Wpisane dnia gru 24, 2018 w dziale Czytelnia | 0 komentarzy

Wybrałam się pewnego jesiennego popołudnia, nieadekwatnie mroźnego do tej pory roku, na spotkanie literackie w mojej miejscowości. Gościem była Katarzyna Bonda, autorka bestsellerowych powieści kryminalnych. Trzeba przyznać, że wie, jak zrobić pierwsze wrażenie. Kazała na siebie czekać około dwudziestu minut! „No nic, skoro już tu jestem, to poczekam”- uzbroiłam się w cierpliwość i rozsiadłam wygodnie na krześle.  W końcu wkroczyła na salę, z rozwianym, długim,  blond włosem, w szpilkach i dopasowanej, eleganckiej sukience. Wyglądała zupełnie… jak nie pisarka. Automatycznie nasunęło mi się skojarzenie z celebrytką. Usiadła w przygotowanym dla niej fotelu, przywitała się z publicznością i zaczęła mówić. Niskim, zadziornym głosem, kompletnie nie pasującym do jej kobiecej aparycji, potwierdziła, że pisze bestsellery i że prawa do wydań zagranicznych jej książek zakupiły największe wydawnictwa na świecie, takie jak Hodder & Stoughton i Penguin Random House. A ja uważnie słuchałam. Jej bezpośredniość i pewność siebie początkowo wprawiły mnie w niemałe zakłopotanie. Powoli jednak zyskiwała moją sympatię szczerością i otwartością wobec uczestników spotkania. Dałam się ponieść jej słowom i jej historiom. I wtedy, w samym środku zawiązującej się właśnie życzliwej atmosfery, sparaliżowała mnie myśl, „Co by było, gdyby w tym momencie Katarzyna Bonda zapytała, czy jest na sali pisarz lub pisarka? Czy podniosłabym rękę i wstała, żeby pokazać się publiczności?” Serce zaczęło mi szybciej bić. Przez ciało przelała się fala gorąca. A może było na odwrót? Może najpierw poczułam spływającą z czubka głowy do stóp falę nieprzyjemnego ciepła a dopiero potem serce odczytało sygnał o zagrożeniu i zaczęło walić jak oszalałe? Nieważne. Ważne jest to, że nagle w moich oczach stałam się strasznie mała. W ułamku sekundy odmówiłam sobie prawa do czucia się pisarką; do przyznania się przed innymi i sobą do tego, że przecież czuję się pisarką, bardziej niż prezeską fundacji, którą jestem zawodowo. Przecież kiedy piszę, mam to przyjemne przeświadczenie, tfu, mam tę pewność,  że jestem w końcu na swoim miejscu w świecie; robię to, co  chcę robić, co mnie kształtuje i definiuje. Dlaczego więc w tamtej zatłoczonej sali nie podniosłabym ręki w górę i nie przyznała się do tego wszystkiego na głos?  „A co ze mnie za pisarka, skoro nie wydałam żadnej książki? No, ale napisałam już zbiór wierszy dla dzieci. Mój wiersz został opublikowany w książce zbiorowej i nawet książka została zatytułowana tak samo jak ten wiersz. To o czymś chyba świadczy. No i co z tego? Przecież to żaden sukces. I jeszcze nie dowód na to, że jestem pisarką. Weź przestań, jesteś dla siebie za surowa. Każdy od czegoś zaczynał. A Twardoch latami pisał, zanim został doceniony! Ania, proszę cię. Naprawdę uważasz, że jesteś jak Twardoch? No nie, pewnie, że nie, ale dlaczego miałabym się wstydzić tego, że czuję się pisarką? Dlaczego? Niech pomyślę. Przecież wciąż za mało umiem, za mało wiem o warsztacie pisarskim. Przecież dopiero się uczę. Ale ciągle się rozwijam! Ile to już lat ćwiczę warsztat? Nikt nie urodził się geniuszem pisarstwa. To trzeba nieustannie trenować tak samo jak każdą inną umiejętność! Każdy pisarz i każda pisarka na tej ziemi uczy się całe życie. A co by pomyślała o mnie sama Bonda? Zgłaszam się, że jestem pisarką a nie wydałam żadnej książki! Ba, nawet nie skończyłam jeszcze swojej pierwszej. Jakim prawem w ogóle uważam, że jestem pisarką? No, dlaczego niby tak uważam? Po prostu, nic mi nie daje takiej radości jak tworzenie światów i ujarzmianie słów; jak przekłuwanie obrazów i emocji w słowa. Kiedy piszę, czuję się w pełni sobą. I nie da się tego porównać z niczym!”  To jak to jest ze mną? Jestem pisarką czy nie? Mhm. Moja odpowiedź brzmi: tak, jestem pisarką tak długo, jak daję sobie prawo nią być.  Anna...

Read More