Kiedy zaczynałam pisać, najtrudniejsze było dla mnie tworzenie scen. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że bardzo trudno jest znaleźć konstruktywne wskazówki na ten temat. Niektóre podręczniki pisania ograniczają się do podania mglistych definicji, że scena to „jednostka fabularna, która dzieje się w jednym miejscu i czasie”. No fajnie, ale to mi jeszcze nie mówi, co w tej jednostce ma być. „W scenie”, czytamy dalej, „powinno się coś wydarzać”. Aha. Ale jak i co? Inne podręczniki popadają w drugą skrajność i prezentują iście bizantyjskie teorie sceny. Wymieniają mnogość elementów, które MUSZĄ się w niej znaleźć albo wprowadzają skomplikowane systemy podziału scen na różne kategorie. Każda kategoria ma, rzecz jasna, swoją listę obowiązkowych elementów. Mnie to nie pomaga. Spamiętać tego nie sposób, a przecież nie może być tak, że do opowiedzenia historii potrzeba szczegółowej instrukcji w Excelu, wydrukowanej i przyczepionej do monitora. Kiedy już straciłam nadzieję, że kiedykolwiek skumam tę mityczną scenę, natrafiłam jednak na definicję, która całkowicie odmieniła moje pisanie. Pochodzi ona z książki „Story Grid” Shawna Coyne’a. Słuchajcie, bo to genialne w swej prostocie: Scena jest jednostką ZMIANY w historii Istotą większości opowieści jest zmiana. Bohater znajduje się w punkcie A na początku książki i w punkcie B na końcu. Zmiana zachodząca pomiędzy punktem A i B może dotyczyć jego charakteru. Na początku może być dupkiem, a pod koniec książki staje się porządną osobą. Zmianie ulec może jego światopogląd lub uczucia, okoliczności życiowe albo stan cywilny (np. w romansach). Może zmieniać się jego wiedza. Np. w kryminałach na początku nie wie, kto zabił, a na końcu już tak. Przemianie może ulegać społeczeństwo lub świat przedstawiony: w pierwszym rozdziale może mu grozić niebezpieczeństwo, w ostatnim wszystko wraca do normy. Te zmiany nie zachodzą gwałtownie, ale stopniowo – poprzez sceny właśnie. Punkt zwrotny W myśl tej teorii, w każdej scenie powinna zachodzić jakaś zmiana. To może być wydarzenie, konfrontacja albo odkrycie nowej informacji. Zazwyczaj da się określić jeden konkretny moment, w którym ta zmiana zachodzi. Nazywa się go punktem zwrotnym. Najlepiej jest mieć jeden punkt zwrotny na scenę. Jeśli będzie ich więcej, czytelnik nie będzie mógł złapać oddechu. Jeśli nie będzie ich wcale, scena będzie o niczym i niewiele wniesie do fabuły. „Punkt zwrotny” brzmi dramatycznie, ale wcale nie musi być to jakieś widowiskowe wydarzenie. To może być wybuch wulkanu albo cichy moment w rozmowie, kiedy bohater orientuje się, że jego partnerka już go nie kocha. To może być odkrycie wskazówki przez detektywa. To może być moment, kiedy, cytując Henry’ego Jamesa, kobieta „wstaje, z ręką złożoną na stole, i patrzy na [mężczyznę] w określony sposób”. Dobrze jest jednak, kiedy ta zmiana niesie bohatera w określonym kierunku i jest integralna dla historii. Bo to właśnie seria punktów zwrotnych (zmian fabularnych) ma poprowadzić go kroczek po kroczku z punktu A do punktu B – zakończenia naszej książki. Budowanie sceny wokół punktu zwrotnego Kiedy wiemy już, co jest punktem zwrotnym, budowanie sceny wokół niego jest dosyć proste. Żeby do punktu zwrotnego doszło, musimy zawrzeć w scenie jakąś sytuację wyjściową i ciąg wydarzeń, które do niego doprowadziły. Nasz bohater zapewne na punkt zwrotny zareaguje i podejmie decyzję, która będzie sytuacją wyjściową dla kolejnej sceny. Przeanalizujmy to na przykładzie sceny kryminalnej: Sytuacja wyjściowa: bohater (detektyw) udaje się na miejsce zbrodni, gdzie zabito starszego mężczyznę Ciąg wydarzeń: bohater przepytuje żonę i lokaja ofiary. Punkt zwrotny: lokaj podaje szczegół, który nie zgadza się z wersją żony. Detektyw dowiaduje się, że ktoś kłamie i to zmienia jego sytuację. Bohater musi teraz zdecydować co zrobić z tą informacją. Ta decyzja wpłynie na resztę fabuły. Postanawia przepytać ponownie kobiety i skonfrontować ją z wersją lokaja. W ten sposób scena po scenie prowadzimy bohaterów przez kolejne drobne zmiany, aż ci dochodzą do zupełnie innego miejsca niż tego, w którym byli na początku. Czy punkty zwrotne są konieczne? Budowanie scen na podstawie punktów zwrotnym jest narzędziem, nie prawem. Jeśli tego narzędzia nie zastosujemy, to nie zgarnie nas żadna literacka policja. Są pisarze, którzy zupełnie inaczej budują fabułę i nie piszą scen jako takich a przynajmniej nie konstruują tych scen wokół punktów zwrotnych. Są też tacy, którzy wrzucają do powieści pojedyncze sceny bez punktów...
Read More“Uważasz się za pisarkę?” X. wwierca mi się tym pytaniem w brzuch. Jak X. zada pytanie, to nie bierze jeńców. Czy uważam się za pisarkę? Mam dwie odpowiedzi na to pytanie – publiczną i prywatną. Ta publiczna wyznaczona jest przez konwenanse. “Ach, gdzież ze mnie pisarka! No jaka tam pisarka!”. No bo pisarka to ma kontrakt z wydawnictwem, kilka książek na koncie, topki Empiku. Pisarka to żyje z pisania. Pisarka to chodzi na kawę z Rusinkiem do Prowansji i na wódkę z dyrektorem Znaku. Pisarce to się w Literackim redaktorzy kłaniają. Tokarczuk! O! To jest pisarka! Ale zawszę kiedy mówię tę odpowiedź konwencjonalną, bo niekonwencjonalnej nie wypada, to trochę mi się zbiera na wymioty. Bo co to znaczy być pisarzem? Czy jest nim ktoś, kto pisze codziennie, ale nigdy nie wydaje swoich książek? Czy jest nim bloger piszący książkę ekspercką? Czy jest nim człowiek, który codziennie snuje niesamowite opowieści na Facebooku, czytane przez setki osób? Czy Harper Lee, która wydała “Zabić Drozda” i zamilkła, była pisarką? Czy był nim Kafka, pracownik zakładu ubezpieczeń praktycznie do końca życia? Lovecraft, działający przede wszystkim w kręgach amatorskich? Czy trzeba pisać dobrze i czy trzeba być popularnym? Czy trzeba wydać książkę w wydawnictwie tradycyjnym, bo self-publishing to nie? Czy może kryterium jest częstotliwość pisania? Ile trzeba napisać, żeby być pisarzem i ile trzeba nie napisać, żeby przestać nim być? Czy jeśli pisze się pół godziny dziennie, to już spoko, zasłużyliśmy? A może nie ma tak lekko, trzeba cisnąć godzinę dziennie? Albo sześć? Kim jest pisarz? Ostatnio znalazłam odpowiedź na to pytanie, która trafia w punkt. Aaron Sorkin na swoim kursie scenopisarstwa opowiadał jednemu ze swoich uczniów, jak pisał pierwszy w życiu dialog: “Czułem niesamowitą pewność, kiedy to robiłem, po prostu niesamowite uczucie, którego nigdy nie miałem jako aktor. Wiedziałem od razu. Niezależnie od tego jak byłem młody, niedoświadczony i nieopierzony jako pisarz, wiedziałem, że jestem pisarzem. […] Myślę, że fakt, że (ty też) miałeś to naprawdę wyjątkowe poczucie, kiedy zacząłeś pisać, jest ważnym znakiem. Jesteś pisarzem.” Niezależnie od tego, jakie zewnętrzne kryterium przyłożymy do tytułu “pisarz”, w środku po prostu wiesz, czujesz to w żołądku. Jesteś pisarzem. Albo nim nie jesteś. Pamiętam, kiedy zaczęłam pisać swoją pierwszą książkę. Miałam wtedy 27 lat. Był pierwszy listopada 2015 roku, usiadłam przy komputerze z moimi notatkami i zaczęłam pisać. To nie było po prostu przyjemne tak, jak przyjemne jest czytanie książki czy oglądanie serialu na Netflixie. To była przede wszystkich gigantyczna ulga. Jak powrót do domu po bardzo, bardzo długim dniu. Przez kolejne kilka lat nikomu nie pokazywałam tego, co pisałam i nie chciałam tego pokazywać. Ale była we mnie niezachwiana pewność, że jestem pisarzem. Że pytanie “po co piszesz” jest dla mnie tak bez sensu, jak pytanie “po co jesz obiad”. Kiedy ktoś mnie pyta, czy jestem pisarką, mam kilka odpowiedzi. Te konwencjonalne i te niekonwencjonalne. Ale ta prawdziwa odpowiedź, którą mam dla samej siebie, jest dla mnie jasna jak słońce. Oczywiście, że jestem. Zawsze byłam. Marta Marecka...
Read MoreWiatr pizga bez litości. Wokół warkot autobusów i mdlący zapaszek benzyny. Senni podróżni suną po mokrym chodniku. Niby siódma rano, ale ciemno jak w środku nocy. Potupując wściekle, wypatruję jak zmiłowania zielonego Flixbusa, który zawiezie mnie do Wrocławia. Trzy godziny jazdy w jedną stronę, trzy godziny warsztatów, trzy godziny z powrotem do Krakowa. Stoję na tej płycie dworca i myślę sobie, że normalni ludzie o siódmej rano w sobotę śpią. Ja jadę na kurs prozatorski z Jackiem Bierutem. Jestem na styk. Jacek siedzi za biurkiem, nieogolony, włosy ma związane w niedbałą kitkę. Czeka, aż wybije dokładnie jedenasta i nerwowymi ruchami zamyka drzwi. Jest nas tu siedmioro: amatorzy, debiutanci i doświadczeni pisarze. Czytamy swoje teksty – każdy zupełnie inny. X. wprowadza nas w trans swoją subtelną, oniryczną prozą, Y. napisała opis brutalnego gwałtu, Z. – emocjonującą relację z meczu piłkarskiego. Wszystko szczegółowo omawiamy. Jacek grzebie nam w opisach i prześwietla zdania. Zawsze dostosowuje się do stylu autora. Nie uczy ogólnych zasad pisania. Raczej pokazuje, jak znaleźć własny język w nadmiarze słów. Na warsztaty pisarskie wydaję większość swoich oszczędności. Z koleżankami organizuję też nieformalne spotkania, na których czytamy swoje teksty. Robię to, ponieważ dzięki temu odnajduję swój głos. Ale też po to, aby się tego głosu mniej wstydzić. Przez trzy lata pisałam do szuflady. Napisałam trzy powieści, których nie pokazywałam nikomu. Ludzie patrzyli na mnie z pobłażaniem albo pytali się, czy zamierzam wydać te książki. Nie zamierzałam. Pisanie miało w sobie posmak biurowego romansu. Trudno przestać, ale człowiek cały czas ma poczucie, że robi coś niewłaściwego. Żałosnego nawet. Tak było do momentu pierwszego warsztatu. To były zajęcia pisania zmysłowego u Marii. Początek grudnia. Okutana akrylowym płaszczem, jechałam na Powroźniczą z pięcioma długopisami w torbie (na pewno wszystkie się wypiszą), serce mi waliło, a pot wsiąkał w ciuchy. Świetnie. Nie dość, że będę pokazywać ludziom, co napisałam, to jeszcze będę gwałcić im zmysły swoją aurą. Weszłam do jasno oświetlonej sali. Maria, zaskakująco wiosenna w lekkiej sukience, przywitała mnie i zaproponowała herbatę. Z ciepłym kubkiem w rękach, poczułam się pewniej. A potem zaczęła się schodzić reszta uczestników. Wyglądali bardzo zwyczajnie. Zaczęliśmy. Maria prowadziła nas stopniowo przez ćwiczenia. Opisywaliśmy przyniesione przez nią przedmioty, skupialiśmy się na wrażeniach ze zmysłów. Poznawałam techniki pisarskie, o których nie miałam pojęcia. Czytaliśmy też swoje teksty w małych grupach. Okazało się, że to, co pisałam, nie było ani żałosne, ani genialne – było po prostu ok. To doświadczenie ustawiło mi perspektywę. Wróciłam do domu jak na skrzydłach, z mnóstwem wskazówek, co mogę robić lepiej. Od tamtej pory jeżdżę na warsztaty regularnie. Z każdych coś wynoszę. Od Marii nauczyłam się pisać wszystkimi zmysłami i ćwiczyć elastyczność pióra. Jacek pokazał mi, jak ścinać niepotrzebne słowa. Rita i Ewa wyczuliły mnie na powtórzenia. Ale jest coś więcej, co dają mi te zajęcia. Poczucie, że nie jestem sama. Pisanie przestało być biurowym romansem. Chciałabym, żeby przestało nim być dla wszystkich. Kreatywności towarzyszy w naszej kulturze albo otoczka obciachu albo otoczka mistycyzmu – oto siada Wieszcz i w Natchnieniu tworzy Dzieło. Warsztaty odzierają proces twórczy z tych mitów. Tam nie ma obciachu i nie ma mistycyzmu. Tam się siada na tyłku i świadomie pracuje nad techniką. Dlatego właśnie wydaję na nie większość oszczędności i wystaję na zimnych dworcach. I dlatego tak bardzo chciałam zostać trenerką pisania. Żeby pomóc ludziom pisać lepiej. Ale przede wszystkim, żeby dać im poczucie normalności. Marta Marecka...
Read MoreW ostatnim artykule pisałam o oprogramowaniu do pisania dłuższych tekstów i do blogowania. Dzisiaj będzie o aplikacjach, które nie są typowymi edytorami tekstu, ale przydają się w procesie twórczym – do robienia notatek, do tworzenia map myśli, do motywowania się. Do notatek Co, jeśli genialny pomysł dopadnie nas na spacerze? Wyciągamy telefon i zapisujemy, go rzecz jasna! Pomogą nam w tym aplikacje do notatek,. W tej sekcji zamieściłam też oprogramowanie do robienie map myśli, dzięki któremu łatwiej nam zaplanować fabułę. Simplenote (iOS, Android, Mac, Windows, Linux, aplikacja w przeglądarce) simplenote.com Jak sama nazwa wskazuje, Simplenote jest prosty. Mało bajerów, zero formatowania – tylko okienko z notatkami i lista poprzednich notatek. Jest opcja przypinania ważnych wpisów na górze listy, dodawania do nich etykietek (np. „Pomysły na pisanie” albo „Przepisy cioci Gosi”) i wyszukiwania. Programu można używać na wszystkim, bez problemu synchronizuje się między urządzeniami, nie wiesza się, jest szybki i darmowy. Dobra rzecz. Cena: darmowy Google Keep (Android, iOS, aplikacja w przeglądarce) https://www.google.com/keep/ Google Keep to prosta aplikacja do notatek połączona z naszym kontem w Googlu. Do wpisów można przyklejać zdjęcia i dodawać tagi, można też przypinać najważniejsze zapiski u góry programu albo je kolorować, żeby się wyróżniały. Można też w programie ustawiać przypomnienia – tak, aby dany tekst wyświetlił nam się o określonej porze. Ciekawą opcją jest możliwość współdzielenia notatek jak w Google Docs. Ja używałam tego głównie do robienia list zakupów z partnerem, ale jeśli ktoś pisze we współpracy z inną osobą, to pewnie użyje tej funkcji w bardziej ambitnych celach. Solidny darmowy program. Warto wypróbować. Cena: darmowy OneNote (iOS, Android, macOS, Windows, aplikacja przeglądarkowa) https://products.office.com/pl-pl/onenote/digital-note-taking-app OneNote to kombajn, w którym można zrobić wszystko. Sam edytor tekstu ma formę dużej kartki papieru, na której możemy wpisywać notatki, gdziekolwiek tylko klikniemy. Poszczególne zapiski można przenosić, łączyć na stronie strzałkami czy brać je w ramki i w ten sposób tworzyć mapy myśli. Wpisy można też formatować. Zaletą programu jest uporządkowanie notatek, które organizujemy sobie w notesy, sekcje i strony sekcji. Przy planowaniu powieści możemy utworzyć sobie specjalny notes na konkretną książkę, w nim, na przykład, sekcję „bohaterowie”, w której założymy osobną stronę z informacjami na temat każdego bohatera. Do OneNote’a można wrzucać obrazki, linki, pdfy i pliki dźwiękowe. Można w nim rysować jak w Paincie. Można też poszczególne notatki chronić hasłem. Program synchronizuje nasze notesy pomiędzy wszystkimi urządzeniami. Umożliwia też dzielenie się naszymi zapiskami z współautorami i wspólną edycję. Czy wspominałam, że jest darmowy? Poza możliwością dodawania tagów, OneNote ma wszystko, czego tylko dusza zapragnie za dokładnie zero złotych. Cena: darmowy Evernote (iOS, Android, Mac, Windows, aplikacja przeglądarkowa) https://evernote.com/intl/pl/ Jeden z najpopularniejszych programów do notatek. Podobnie jak Simplenote i OneNote synchronizuje nasze zapiski pomiędzy różnymi urządzeniami. Można w nim zapisywać nagrania, obrazki, treści stron internetowych, można też dodawać dokumenty w formie załączników. Możne przyczepiać najważniejsze notatki u góry programy. Wszystko zapisywane jest w chmurze. Przy darmowym korzystaniu w programu mamy na swoje notesy 60 MB przestrzeni, przy przejściu na plan Premium za 11 zł miesięcznie do dyspozycji dostajemy 10 GB, przy planie Business – 20 GB + 2GB na użytkownika. Podstawowy, darmowy plan nie oferuje nam niestety możliwości korzystania z programu offline na telefonie. Współtworzenie notatek jest opcją tylko w planie Business. To, wraz z brzydkim interfejsem, odrzuca mnie trochę od Evernote, ale jest to solidny program do notatek, który dla wielu stanowi alternatywę dla OneNote. Cena: darmowy plan podstawowy, 11 zł/m-c za plan Premium, 36 zł/m-c za użytkownika za plan Business Scapple (Mac, Windows) https://www.literatureandlatte.com/scapple/overview Prosty program do tworzenia map myśli od twórców Scrivenera. Po otworzeniu aplikacji mamy przed sobą wielką płachtę, na której możemy robić notatki w dowolnym miejscu. Tak, jak w OneNote, możemy nasze zapiski przesuwać i łączyć strzałkami. Możemy je też scalać, rozdzielać i importować do Scrivenera. Często używam tego programu do wymyślania fabuł. Wpisuje w Scapple pomysły na wydarzenia w opowiadaniu czy w powieści, przesuwam je, zmieniam kolejność, a następnie przeciągam je do Scrivenera, gdzie każda notatka staje się sceną. Mapę myśli można też tam dodać jako osobny dokument. Cenię sobie Scapple za jego prostotę i dobrą integrację z moim ulubionym programem do pisania, ale...
Read MorePodobno do napisania „Gry o Tron” wystarczy WordStar na starym komputerze z DOSem. To argument, który zawsze ktoś podnosi, kiedy pada temat softu pisarskiego. Teoretycznie – racja. Na upartego można napisać powieść w Notepadzie. Można pisać nawet tępą kredką na papierze toaletowym. Ale czy warto? O ile krótki tekst czy nawet pracę licencjacką można napisać w czymkolwiek, to przy naprawdę długich tekstach problem oprogramowania pisarskiego zaczyna być palący. Warto zainwestować w aplikację, która nie zawiesi się nawet przy odpalaniu 500-stronicowego manuskryptu powieści, pozwoli łatwo zorganizować tekst i wyedytować go bez bólu. Ale nawet jeśli chcemy pisać fraszki o naszym kocie, to niezawodny, funkcjonalny i piękny program uczyni może uczynić proces twórczy trochę przyjemniejszym. Oto moja lista rankingowa najciekawszego oprogramowania pisarskiego. Gdy piszemy powieść: Program do pisania powieści musi dla mnie spełniać trzy wymagania. Musi działać szybko i nie zawieszać się nawet przy dużej ilości tekstu. Musi mieć możliwość nawigowania pomiędzy scenami i łatwego ich przenoszenia. I musi pokazywać strukturę powieści. I tu wygrywa: Scrivener (Mac, Windows, iOS) https://www.literatureandlatte.com Scrivener to połączenie edytora tekstu, plannera powieści i teczki na wycinki. Składa się z trzech paneli – organizera, w którym widać plan powieści, okienka edytora i sekcji na notatki. W kategorii programu do dłuższych tekstów, Scrivener właściwie nie ma dla mnie konkurencji. Używam go od trzech lat, napisałam w nim trzy manuskrypty powieści, doktorat, kilka opowiadań, wniosek grantowy, które obecnie płaci za moje rachunki oraz wiele artykułów naukowych. Przez trzy lata nie zawiesił się ani razu, nawet jeśli miał nawalone 100 000 słów tekstu, milion notatek i kilka pdfów dołączonych do sekcji „Research”. Poza tym kocham w nim automatyczne zapisywanie pracy co dwie sekundy oraz opcję robienia back-upu w wybranym miejscu na komputerze za każdym razem, kiedy zamykam program. W Scrivenerze można zrobić praktycznie wszystko. Ze względu na ogromne możliwości, program może być na początku przytłaczający dla użytkownika. Jednak po obejrzeniu kilku tutoriali i pierwszych kilku tekstach, nie będziemy chcieli wrócić do czegokolwiek innego. Cena: program kosztuje 45 dolarów (215 zł w App Storze)i moim zdaniem jest wart swojej ceny. Dabble (Mac, Windows, aplikacja w przeglądarce) https://www.dabblewriter.com Stosunkowo nowy program, który łączy w sobie funkcjonalność Scrivenera i Google Docs. Pomoże zaplanować powieść i podzielić ja na rozdziały i sceny. Nasz tekst przechowywany jest w chmurze i możemy go edytować zarówno z poziomu przeglądarki internetowej i na zainstalowanej stacjonarnie aplikacji. Ma bardzo przyjemny tryb pełnoekranowy. Zaletą tego oprogramowania jest estetyczny interface i przemiły developer, który bardzo bierze sobie do serca opinie klientów i pomaga, jeśli napotkamy jakiekolwiek problemy. Miałam przyjemność testować Dabble w ramach akcji promocyjnej Narodowego Miesiąca Pisania Powieści (nanowrimo.org) i naprawdę dobrze się z niego korzysta. Myślę, że jest to dobra alternatywa dla wszystkich, których Scrivener przerasta, ale chcieliby mieć możliwość dzielenia tekstu na sceny i swobodnego poruszania się między nimi. Wady? Cena. Cztery dychy miesięcznie za program do pisania to opcja dla bogatych. Cena: 10 dolarów (ok. 40 zł) miesięcznie. Do blogowania i krótszych tekstów: Przez wiele lat prawdziwą zmorą było dla mnie szukanie swoich tekstów poukrywanych w milionach folderów na komputerze. Teraz do krótszych artykułów i postów blogowych używam programów, które wszystko zbierają w jednym miejscu. Moim ulubionym jest: IA Writer (Mac, Android, iOS, Windows) (https://ia.net/writer) Program prosty jak budowa cepa. Po lewej mamy listę tekstów, którą możemy sobie ukryć, po prawej minimalistyczny edytor tekstu – tylko biała strona i to, co napiszemy. Możemy sobie też włączyć funkcję podświetlania zdania lub akapitu, nad którym właśnie pracujemy i chowania całej reszty tekstu. IA Writer z jednej strony pozwala skupić się na pisaniu, z drugiej ma duże możliwości katalogowania artykułów i wyszukiwania ich po tagach. Dodatkową zaletą jest dostępność programu na różnych platformach. Mogę zanotować coś w IA writerze na telefonie, a potem dokończyć na komputerze. Wiele moich postów na bloga powstaje właśnie w ten sposób. Warto jednak podkreślić, że wersja na Windows nie jest tak dopracowana jak wersja na Maca. Cena: 140 zł za wersję na Maca Ulysses (Mac, iOS) (https://ulysses.app) Aplikacja, po której połowa Makowego światka jest w żałobie. Bardzo dobry program do pisania, stanowiący połączenie IA Writera i Scrivenera, niestety przeznaczony dla bogatych. Cena...
Read More