Monolog wewnętrzny to zapis myśli bohatera w w pierwszej osobie. To fragment narracji w którym nikt nie mówi, tylko czytelnik ma wgląd w myśli bohatera. Dzięki monologowi możemy dowiedzieć się co i jak myśli bohater, co w narracji trzecioosobowej jest bezcenne! Dzięki temu czytelnik dowiaduje się czegoś nawet nie wprost od bohatera – bo bohatera tego nie mówi, tylko ze źródła, wprost z jego głowy! Dobrze napisany monolog pozwala czytelnikowi pogłębić wiedzę o bohaterze, zbliżyć się do niego, poczuć go, a także dowiedzieć się kiedy zachowuje się wbrew swoim przekonaniom, czy myśli jedno, a robi wprost przeciwnego (a przecież codzienność pełna jest takich sytuacji). I dowiedzieć się nie tylko co myśli, ale też jak i kiedy, a to mówi o nim równie wiele. Dla mnie dobry monolog wewnętrzny to taki, który brzmi autentycznie, w który wierzę, dzięki któremu czuję jakbym naprawdę zaglądała bohaterowi do wnętrza. Monolog, który brzmi jakby był wypowiedziany albo przemyślany, a jeszcze gorzej obmyślony na konkretny efekt, nie przekona czytelnika i tym samym nie da mu pożądanego poczucia bliskości z bohaterem. Jak napisać dobry monolog wewnętrzny? Po pierwsze pamiętaj, że chodzi o uchwycenie tego, co mówimy sami do siebie w swojej głowie. Wszyscy to robią, niektórzy bezustannie i nie jednym głosem. Ten głos w Twojej głowie i tak samo w głowie bohatera to właśnie głos, którym wewnętrznie monologujemy. Często mamy więcej niż jeden głos i te głosy czasami ze sobą się kłócą (pamiętasz aniołka i diabełka nad głową Kaczora Donalda? mówię właśnie o nich). Jeśli tak jest, to możesz zapisać oba głosy. Zwróć uwagę na to, w jaki sposób myślimy: chaotycznie, nie całymi pięknymi zdaniami, tylko często zdaniami piętrowo złożonymi, które wcale się nie kończą albo wręcz przeciwnie, pourywanymi, a nawet pojedynczymi zdaniami. A najczęściej jedne przeplatają się z drugimi. W myślach używamy na pewno tylko słów potocznych. Przecież nikt nie myśli poezją albo oficjalnymi zwrotami! Czego nie robić? Nie komentuj sam/a nie siebie, czyli nie opowiadaj czytelnikowi co się z tobą dzieje. W monologu wewnętrznym nie mogą znaleźć się zwroty „złapałam się za kolano”, „weszłam do pokoju”, „wyjrzałam przez okno”. Przecież nikt nie myśli tak o sobie, nikt nie komentuje tego co się z nimi dzieje. Nie opowiadaj co się wydarzyło. Monolog wewnętrzny jest oczywiście w 1 osobie, ale nie należy go mylić z narracją w 1 osobie, czyli opowiadaniem w 1 osobie co się wydarzyło: „Było już późno kiedy siedliśmy do kolacji. Zadzwonił telefon. To była jego matka”. – to jest narracja pierwszoosobowa, nie monolog wewnętrzny. Nie pisz oficjalnych zdań, nie używaj ozdobnego języka, nie pisz kwiecistym stylem. Gdyby zapisać to co myślimy 1:1, to zapewne nie byłoby to dla nikogo zrozumiałe. Zapis byłby strumieniem świadomości, kompletnie chaotycznym zbiorem urywków, labiryntem słów. Nie chodzi więc o to, żeby w monologu wewnętrznym bohatera przedstawić zupełnie surowy strumień myśli. Ale też monolog wewnętrzny nie może brzmieć jak słowa wypowiedziane, jak dialog, jak pięknie ułożony zapis w pamiętniku. Twoim celem jest coś pomiędzy. Polecam ci taką strategię: zapisz długi strumień świadomości, czyli kompletnie chaotyczny zapis myśli 1:1, bez ładu i składu, bez oceniania i zastanawiania się czy to ma sens. Z tego tekstu wyjmij fragmenty, które będą zrozumiałe dla czytelnika i przekażą mu emocje. Nie redaguj ich specjalnie, nie staraj się wygładzić stylu. Zostaw surowe, wtedy będzie bardziej...
Read MoreZawsze powtarzam, że w pisaniu fikcyjnych tekstów wszystko zaczyna się od bohatera. Na kursach, kiedy pracuję indywidualnie i w Szkole Pisania Powieści tłumaczę dlaczego bohater jest tak ważny i dlaczego nawet najlepsza fabuła z niedopracowanym, papierowym bohaterem, będzie klapą. Główny bohater to ten, który działa, który jest na pierwszym planie, do którego czytelnik ma najbliżej i którego ma polubić. Jeśli stosujesz narrację pierwszoosobową, to czytelnik widzi świat jego oczami. Jeśli nie dopracujesz bohatera, nie dasz mu życia, to będzie kartonowy, niespójny, nie będzie ciekawy, słowem nikomu nie będzie się chciało o nim czytać. Pisałam już o tym, jeśli nie czytałaś/łeś, to zerknij pod te linki: Wszystko zaczyna się od bohatera i Czego nie wiesz o swoim bohaterze. Wiesz już, że stworzenie bohatera jest ważne i może wyłapałeś bardzo ważną kwestię: Prawdziwy bohater sam opowie ci swoją historię. Nie będziesz już więcej zastanawiać się, co ma się wydarzyć dalej, bo to on będzie pchał fabułę do przodu. Jeśli masz pomysł na to o czym chcesz opowiedzieć to najpierw zastanów się komu się to przydarza, stwórz swojego bohatera. Czasami zdarza się jednak tak, że ktoś stworzy bohatera, da mu życie i nie będzie pisał o kartonowej postaci, ale jednocześnie tak bardzo przywiązany jest do swojego pomysłu na fabułę, że zupełnie nie chce słuchać co bohatera ma mu do opowiedzenia, ani tym bardziej nie jest zainteresowany tym co bohater chce robić. Wtedy zmusza go do robienia rzeczy wymyślonych w fabule, wciska bohatera w zaplanowane z góry sytuacje, co więcej, przypisuje mu zachowania, które bohaterowi wcale nie leżą, ale są potrzebne dla rozwoju akcji w konkretnym kierunku. Co się wtedy dzieje? Bohater jest udręczony. Nawet nie zmęczony, ale właśnie udręczony, bo jak ma się czuć ktoś, komu się wmawia jak się czuje zamiast go o to zapytać i każe robić rzeczy, na które w ogóle nie ma ochoty? Tak, jeśli nie słuchasz głosu swojego bohatera, nie zastanawiasz się, co by w tej sytuacji zrobił, nie piszesz fabuły w której zachowuje się zgodnie ze swoim charakterem, przekonaniami i zwracasz uwagi na jego emocje – dręczysz swojego bohatera. A jak się zachowuje udręczony bohater? Na początku może ci na to wszystko pozwalać, ale im dalej w las, tym bardziej będzie zniechęcony i jak aktor, któremu się nie chce, ze znudzeniem wypowiadał swoje kwestie i wywracał oczami. Będzie grał, na dodatek pewnie dość słabo, nie będzie sobą. Czy taki bohater ma szansę zafascynować czytelnika, porwać go i zachęcić do łapczywego czytania? Chyba nie muszę ci mówić, że nie. Jeśli będziesz dręczyć swojego bohatera długo, to istnieje ryzyko, że on sobie pójdzie i zostaniesz z jego cieniem, jego konturem, czymś na kształt skóry-wydmuszki, ale możesz tego nawet nie zauważyć, bo tak bardzo będziesz pochłonięta/y pisaniem fabuły, którą sobie wymyśliłaś/łeś. I ockniesz się na końcu książki albo i nie, dowiesz się dopiero kiedy ktoś przeczyta twoją książkę i powie: fajna historia, ale bohater jakiś papierowy. Jeśli nie chcesz dręczyć bohatera, to zacznij od pracy nad nim, potem pracy z nim, a na końcu, w trakcie pisania fabuły, którą sam może ci opowie, zwracaj na niego uwagę! To on ma być centralną postacią, to przecież jemu różne rzeczy się przydarzają i to jego reakcje pchają fabułę. Czy są z nim spójne? Czy naprawdę tak by się zachował w danej sytuacji? Czy naprawdę to by powiedział? Bezustannie to sprawdzaj i traktuj swoją książkę jako jego opowieść, a nie twoją – wtedy twój bohater będzie szczęśliwy i odwdzięczy ci się opowiadając szybciej niż będziesz w stanie...
Read MoreDość często się zdarza, że ktoś, kto przychodzi ze mną pracować, pisze do mnie w mailu, że „nie ma jeszcze zakończenia” jakby to było coś złego, z czego musi się tłumaczyć. Niezależnie od tego, czy piszesz fikcję (ale szczególnie jeśli piszesz fikcję), czy non fiction, nie musisz znać zakończenia. Z prostego powodu – bo pisanie jest procesem, w trakcie którego się zmieniasz, przychodzą ci do głowy nowe pomysły, a stare weryfikujesz, zmieniasz zdanie, znajdujesz nowe inspiracje, uczysz się. Nie jest mechanicznym klepaniem w klawiaturę, jest żywe. Jeśli piszesz krótki tekst – post na bloga albo kilkustronicowy artykuł na konkretny temat, to tak, w takim przypadku polecam ci zrobić sobie plan i porządne notatki zanim zaczniesz pisać i zaplanować co będzie początkiem, środkiem i zakończeniem. W każdym innym przypadku nie musisz znać zakończenia. Ale musisz znać kierunek. Kierunek, w którym ma podążać twój tekst wyznacza odpowiedź na pytanie „o czym piszę?”. Twój temat jest twoim kierunkiem, to co wybierasz na treść ma być kierunkiem. Dlatego tak ważne jest zastanowienie się na początku, zanim zaczniesz pisać, o czym chcesz pisać. Oczywiście możesz się nie zastanawiać i po prostu pisać, „co ci ślina na język przyniesie”, dać się zupełnie ponieść flow – to jest bardzo ok, flow jest super! Tylko nie oczekuj, że taki tekst będzie konsekwentny i zaprowadzi cię do jakiegoś celu, będzie na końcu w magiczny sposób spójną całością. Ale już flow w pożądanym, wybranym kierunku – proszę bardzo, tu masz dużą szansę, że nie skończysz w bardzo dziwnym punkcie. W wersji, którą ci proponuję masz kierunek, nie masz zakończenia. Dopóki piszesz na temat, mieścisz się w odpowiedzi „o czym to ma być”, to wszystko jest ok. Skąd masz wiedzieć czy się mieścisz? Po prostu zadawaj sobie to pytanie, po każdym akapicie albo kiedy zatrzymujesz się w pisaniu sprawdzaj, czy trzymasz się tematu. Sprawdzaj gdzie idziesz. Żeby przypadkiem nie zboczyć całkiem z trasy i nie władować się w straszne chaszcze albo błotnistą ścieżkę. Jeśli będziesz sprawdzać na bieżąco dokąd zmierza twój tekst, to dość szybko się zorientujesz, że skręcasz. Co wtedy? Masz do wyboru albo zawrócić i podjąć ścieżkę w miejscu, gdzie zaczęła iść w innym niż wyznaczony kierunek albo zdecydować, że jednak ta ścieżka bardziej ci się podoba, jest dla ciebie ciekawsza i pójść nią dalej. Wtedy zmieniasz temat. I jeszcze raz trzeba się zastanowić „ok, zmieniam temat, to o czym teraz piszę?”. To jest ok, mi się to zdarza dość często, nawet kiedy piszę te artykuły czasami mnie ponosi i stwierdzam, że to nowe jest ciekawsze, kasuję początek i zmieniam temat. Gorzej, kiedy na bieżąco nie sprawdzasz w jakim kierunku idziesz i orientujesz się na przykład 10 stron dalej, że to jest kompletnie nie na temat. To są właśnie te chaszcze. Czasami nie ma innego wyjścia, jak skasować te 10 stron. Oczywiście to jest przykre i prawie każdemu jest szkoda. Wtedy zdarza się, że ktoś podejmuje próbę zmiany tych 10 stron trochę, tak żeby mniej więcej pasowały albo dodaje nowy wątek, żeby te strony tam wcisnąć. I to jest na ogól błotnista ścieżka. Bo wciąga cię, spędzasz masę czasu na dostosowywaniu tych 10 stron, a efekt zazwyczaj jest kiepski. I finalnie, tylko znacznie później, ten fragment i tak wylatuje. Ale ty utykasz w błocku i tracisz tam dużo czasu i energii. Kiedy władujesz się w chaszcze, to najlepiej tnij, zawróć. Z nieznanym zakończeniem jest jeszcze jedna, bardzo fajna sprawa. Kiedy go nie znasz, kiedy dasz sobie luz, to często pojawia się fantastyczne zakończenie, którego zupełnie się nie spodziewałaś/łeś. To bardzo miły moment dla ciebie, bo dowartościowuje i dodaje wiary we własne możliwości pisarskie, powoduje, że uczysz się ufać pisarskiemu procesowi. No i często jest z wielką korzyścią dla...
Read MoreNa początku była Hanka. Dosiadła się w tramwaju i była pierwszym człowiekiem jakiego znam, który dobrze wygląda w czerwonej czapce. Byłam zachwycona, że chce ze mną rozmawiać i odpowiada na moje pytania. Gdy pewnej nocy pojawiła się zapłakana i skarżyła na mężczyzn, poczułam, że mam nową przyjaciółkę. Każde spotkanie z nią było jak rozpakowywanie cukierka. Dawało kopa energetycznego i cieszyło, było małą grzeszną przyjemnością. A potem okazało się, że w paczce z cukierkami mojej twórczości są jeszcze inne smaki. Druga była Marika, która usłyszała o sobie kiedyś, że jest „nieciekawą dziewczyną o ciekawym imieniu”. Z kolei Kasia była od zawsze, ale czekała 12 lat aż wrócę do pisania. Ma dziewczyna cierpliwość! Odtąd nie wiedziałam już na jaki smak trafię, gdy sięgam ręką do paczki artystycznej słodyczy. Co czeka na mnie w szeleszczącym papierku? Nikt mnie nie uprzedzał, że odblokowanie twórczego myślenia zwabi do mnie kilka opowieści. Naraz. Zgłaszając się do Szkoły Pisania Powieści miałam pomysł na jedną historię. Nieśmiałą i niezbyt odjechaną. Ot, powieść środka. Wyszłam ze stosem notatek do co najmniej czterech. Zupełnie jakby Hanka zawołała w kosmos „Hej bohaterki! Jeśli szukacie swojej pisarki, znam jedną nową, która ma kilka wolnych miejsc! Dajcie znać na priv!”. A potem przyprowadziła je do mnie za rękę. Albo raczej mnie zaprowadziła do miejsc, gdzie mogłam usłyszeć nowe osoby. I miała rację, bo wszystkich zdecydowałam się wysłuchać. Jak udało mi się przy tym nie zwariować? Spisuje nawet najmniejszą opowieść, jaką mi przynoszą. Nie oceniam, nie krytykuję. Każda z nich ma swoją teczkę z imieniem, do której wkładam zapisane kartki. Teczki pęcznieją, wchłaniają notatki dziergane na kolanie, w tramwaju lub tuż przed snem. Podsłuchane dialogi, śmieszne sytuacje lub straszne wizje. Każda dostaje swoje. Ale pracuje aktywnie tylko nad historią Hanki. Tak zdecydowałam i one wszystkie się na to zgodziły. Żadna nie pcha się przed szereg i bardzo to doceniam. Chcę by się znały, więc zaprosiłam je ostatnio na kawę. Siedziałyśmy w cztery przy stole, po lewej stronie Hanka, która chciała przyprowadzić swoją przyjaciółkę, Magdę, bo ma problemy z niezależnością. Niestety Magda zbytnio dominowała spotkanie, więc ją wyprosiłyśmy. Obok Hanki rozsiadła się Marika. Zgodziła się gdy obiecałam, że będzie deser. U niej wszystko odbywa się w towarzystwie dobrego jedzenia. Miedzy mną a Mariką przycupnęła Kasia, od razu potwierdzając obecność skinieniem głowy. Kasia mówi niewiele, bo widzi zbyt dużo. I obie nas to przeraża. Zapytałam dziewczyny co u nich. Hanka uprzejmie przypomniała, że „czeka aż ją napiszę”. Bardzo chciałaby już być w drugiej części, bo tam pojawiają się faceci. Marika ożywiła się – po Hance ma być ona, prawda? Skinęłam głowa. U niej faceci są, tylko same dziwaki. Ale taki już los bohaterki komedii. Kasia przyznała, że wolałaby nie opowiadać swojej historii. Obie wiemy, że w jej świecie dominują kobiety. I jesteśmy przerażone tym, co musimy napisać. Dlatego mamy Marikę. „A ja mam czekoladę i nie zawaham się jej użyć!” – największa uczestniczka spotkania wesoło podskakiwała na krześle. Lubię je wszystkie i znajomość z każdą daje mi coś innego. Hanka bierze na siebie bycie pierworodną. Akceptuje to, że na niej uczę się pisać. Bywają dni gdy do mnie nie mówi albo nie mogę wejść w jej świat. I wtedy zdarza się coś dziwnego lub strasznego i wiem, że to element dla Kasi. Albo spotyka mnie śmieszny absurd lub facet kosmita – i Marika z westchnieniem bierze na klatę kolejną obciachową sytuację. Z humorem i ironią przyjęła rolę klauna, który rozładowuje wszystkie smutki i negatywne emocje. Wie, że jej rolą jest tworzenie równowagi dla świata Kasi. Bo Kasia bierze na siebie całe zło świata. I dzielnie opowiada to czego się boi. I boimy się razem. A Marika podsuwa nam pod nos talerzyk i mówi „Skubaj ciacho!”. Zawsze działa. Anna...
Read MoreDziś zamiast mojego artykułu opowieść Doroty Jawulskiej, która pisze powieść fantasy. Dorota gościła już w czytelni, możesz przeczytać o tym jak jej bohater – Isarian odwiedził ją w domu i rozsiadł się na kanapie. Isarian nie przestał przychodzić, ale pewnego dnia jego wizyta nie była już taka miła… Odkąd po raz pierwszy spotkałam się z Isarianem, morskim elfem, głównym bohaterem mojej powieści, bardzo wiele się o nim dowiedziałam. Przychodził do mnie często, siadał na kanapie i gadaliśmy o wszystkim. Lecz pewnego dnia pojawił się w moim domu, a ja już po jego surowej minie poznałam, że coś jest nie tak. „Posłuchaj, dziewczyno” westchnął, podrapał się zakłopotany po skroni, spojrzał mi prosto w oczy i wyparował: „Niestety, muszę cię zwolnić z pracy. Ja nie czuję, że ty wiesz o co w tym wszystkim chodzi”. Skamieniałam z przerażenia. Czy ja dobrze słyszę? Moja postać, którą wymyśliłam, zwalnia mnie z pracy? Isarian wygarnął mi, że mam klapki na oczach, że wycięłam go z tła jak ze zdjęcia i przykleiłam na białej, pustej kartce papieru. „A gdzie jest moje tło? Przecież tyle razy ci o nim opowiadałem. Czy kiedykolwiek miałaś zamiar je poznać?”. Oczywiście natychmiast zgodziłam się na zaproponowane zmiany w przebiegu naszych spotkań. Od teraz podróżowaliśmy w czasie i przestrzeni, jak dwa duchy z „Opowieści Wigilijnej” Dickensa. Raz kuliłam się obok niego w kącie pokoju gdy miał osiemnaście lat, słyszałam wylewane mu na głowę gniewne słowa ojca, czułam jego żal i bezsilność wobec rodzica, który zamierzał uczynić z niego zarządcę rodzinnego majątku. Innego dnia stałam na rufie dwumasztowej barki i patrzyłam jak Isarian wrzeszczy z radości, trzymając ster w dłoniach, gdy silna morska bryza wypełnia żagle, kadłub przechyla się na bakburtę, a żaglowiec nabiera prędkości. Siedziałam przy ognisku najemników, ochroniarzy karawan, wśród których Isarian długo żył, i słuchałam żołnierskich rozmów naszpikowanych wulgaryzmami i sprośnymi uwagami. „No wiesz…faceci” Isarian spojrzał na mnie i wzruszył niewinnie ramionami. Poznałam całą jego rodzinę i przyjaciół. Dowiedziałam się kogo i czego nie cierpi i dlaczego. Zobaczyłam i poczułam to co go ukształtowało, środowisko w którym wyrósł, ludzi, miejsca i zdarzenia, które na zawsze wyryły ślady w jego psychice, stylu życia, motywacji. Żaden człowiek nie istnieje bez tła i nie jest obojętny na to co się wokół niego dzieje. Świat zewnętrzny tworzy bohatera, wpływa na niego, piętnuje emocjonalnie, a potem, poprzez podejmowane decyzje, jest przez bohatera dalej kształtowany. To właśnie barwne, pełne dramatyzmu tło sprawia, że bohaterowie ożywają na oczach czytelnika, że stają się wyjątkowi, niezapomniani. Kim byłby Tarzan, gdyby nie wychował się w dżungli? Nie wystarczy napisać biografii bohatera, usłyszeć opowieści o jakiś tam zdarzeniach z przeszłości. Trzeba to wszystko zobaczyć, poczuć, zrozumieć siłę ich oddziaływania na psychikę postaci. Tylko wtedy, zarówno bohater, jak i świat powieści, stanie się trójwymiarowy. Dorota...
Read More