Parę lat temu zostałam poproszona o wymienienie pięciu książek „mojego życia”. Zabawę wymyślił dziennikarz, Remek Grzela (jego bloga o książkach czytam od lat i bardzo go polecam http://remigiusz-grzela.pl). O swoich książkach opowiedziało mu wiele osób, możecie sobie poczytać tutaj. Kiedy postanowiłam, że chcę napisać dla was o czytaniu, zajrzałam do mojego spisu. Właściwie nie zmieniłabym zdania, mogłabym tylko dopisać nowe bardzo ważne dla mnie książki. Na pewno do spisu dodałabym „Przemiany” Liv Ullmann, mam ją w formie rozsypanych kartek, podebrałam mamie z półki kilka lat temu i nie umiem się z nią rozstać.
Moje czytanie zmienia się, czasami dosłownie tonę w książkach, żeby potem przez dwa tygodnie nie przeczytać ani strony.
Miewam też oczywiście fazy na różne książki, choć są takie gatunki, po które nie sięgam nigdy. W liceum przeszłam przez fascynację literaturą rosyjską (nie wiem jak byłam w stanie wytrzymać to nerwowo, ale zaczytywałam się Dostojewskim), potem był XIX-wieczny realizm („Targowisko próżności” stało się moją biblią) i pisarze iberoamerykańscy (kiedy skończyłam „Grę w klasy” to przez tydzień płakałam z tęsknoty za Oliveirą). Mogłabym tak wymieniać długo, pewnie też nikogo nie zaskoczę kiedy powiem, że w swoim czasie zafascynowałam się „Biegnącą z wilkami”, a za nią pojawiły się w moim życiu inne książki o zaglądaniu do środka siebie.
Uwielbiam książki, w które wpadam, zanurzam się w nich i przez parę dni myślę tylko o tym, że chcę czytać dalej.
To nie zdarza się często, chociaż ostatnio miałam szczęście. Wtedy moja codzienność jest otoczona czymś na kształt błony, jestem trochę nieobecna i nawet jeśli udaję pełne zaangażowanie w inne sprawy, to moje serce jest z książką.
A oto kilka prawd o moim czytaniu:
Myślę, że zdanie „powiedz mi, co czytasz, a powiem ci kim jesteś” ma w sobie wiele prawdy.
Czytanie pod kołdrą z latarką nie psuje wcale oczu.
Kiedy jadę w daleką podróż, a chcę mieć jak najmniejszy bagaż, biorę ze sobą dwie książki: jedną, którą mogę czytać wiele razy i znajdować w niej wciąż nowe rzeczy i drugą, która wiem, że nie będzie mi się podobać, więc będę czytać ją długo, a potem bez żalu zostawię po drodze.
Czytam zawsze kilka książek naraz.
Lubię książki ładnie wydane, zwracam uwagę na okładkę, papier. Oczywiście wącham książki, to jasne.
Chodzę do księgarni pooglądać nowe książki, podczytać trochę. Podczas studiów czytałam w Empiku na wrocławskim rynku całe książki (wtedy były tam kanapy) – robiłam sobie zakładki i ukrywałam „mój” egzemplarz za stosem innych.
Mam słabość do książek o jedzeniu, książek kucharskich z historiami i książek o książkach.
Bardzo grube książki jednak mnie trochę przerażają… Ale nie przepadam też za takimi supercienkimi, to jak nie-książka tylko jakaś namiastka!
Ps. Zawsze myślałam, że nigdy nie przekonam się do czytników. Ale ostatnie lato i trzy miesiące spędzone z „Dziennikiem” Gombrowicza (53-56) skłoniły mnie do zmiany zdania. Dostałam Kindla pod choinkę i muszę przyznać, że się w nim zakochałam. Dzięki niemu czytam więcej, bo mam go zawsze przy sobie, mogę mieć w podróży tyle książek ile zechcę i wreszcie czytanie przy jedzeniu przestało być problemem. Nie muszę już walczyć z cukierniczką i zamykającymi się stronami.