
Twórczość może być bardzo kapryśna. Czasami tętni życiem, mamy pomysł za pomysłem, nie możemy się doczekać aż siądziemy do pisania. A potem coś się zmienia, rzeka płynie coraz wolniej i wolniej, aż w końcu ustaje i wysycha. Znaczna większość osób, która tworzy, doświadcza takiej suszy raz na jakiś czas. To może być, i najczęściej jest, bardzo frustrujące doświadczenie. Szczególnie, jeśli znany jest nam czas płodny, obfitujący w twórczą energię.
Próbowałam obserwować siebie i wyłonić z zachowania mojej twórczości jakiś wzór, schemat, który pozwoli mi zrozumieć dlaczego, w jakich momentach, moja rzeka wysycha. Zrozumieć, żeby to zmienić, żeby nie wysychała nigdy. Czułam, że im bardziej postrzegam to jako coś złego, co nie powinno się wydarzać, na co się nie zgadzam, tym bardziej suche jest koryto rzeki i cały otaczający je krajobraz. Czułam jakby szła po bezdrożach, kiedy pragnęłam dżungli.
Szukałam na wszelkie sposoby – próbowałam kopać studnię, biec tak daleko aż bezdroża się skończą, pytać innych jakie mają sposoby. Nic nie pomagało.
W końcu siadłam i zaczęłam po prostu się rozglądać. Podziwiać moje bezdroża. Piękne wysokie ostre trawy. Skalne szczyty w oddali. Rozgrzaną ziemię. Niby pustka, a jednak nie pustka. Przestrzeń, na pierwszy rzut oka monotonna i martwa okazała się ciekawa. Ciszę w niej panującą odkryłam na nowo, jako spokojną, relaksującą, zachęcającą do odpoczynku.
Zajrzałam do wyschniętego koryta rzeki i odkryłam nieznany mi wcześniej wszechświat. Płaskie kamienie mieniące się w słońcu na niebiesko. Muszle rzecznych małż i ślimaków. Gruby żwirek we wszystkich odcieniach ochry. Wzory na piasku, zostawione przez wodę.
Siedziałam długo, opierałam się o duży kamień, przysnęłam w popołudniowym słońcu. W końcu poczułam, że mogę pójść kawałek, nie w poszukiwaniu czegoś, ale tak po prostu, przed siebie, bez planu. Odkrywać.
Mam poczucie, że w naszej kulturze bardzo mało jest miejsca na bezdroża. Na bycie. Na akceptowanie stanu nie robienia, nie produkowania, nie zmieniania, nie relaksowania… Na nicnierobienie, ale takie prawdziwe, a nie “nic nie robiłam”, czyli przeczytałam dwie książki, obejrzałam serial, poszłam na zakupy, nastawiłam pranie, umyłam podłogę, zadzwoniłam do rodziców – to jest mnóstwo czynności! A mi chodzi o takie naprawdę nic. O prawdziwe bycie. Moje bezdroża zmusiły mnie do tego i choć w pierwszym odruchu chciałam na siłę je zasiedlać, podlewać i użyźniać, to teraz je kocham, zatracam się w piękności ich krajobrazu, spokoju i pustce.
Jakie są Twoje bezdroża? Jak wygląda dla Ciebie ten czas, kiedy Twoja twórczość zwalnia, kiedy tygodniami, miesiącami nie piszesz?