Posts Tagged "jak zacząć pisać"

Co to jest scena? – Marta Marecka

Wpisane dnia mar 20, 2019 w dziale Czytelnia | 1 komentarz

Kiedy zaczynałam pisać, najtrudniejsze było dla mnie tworzenie scen. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że bardzo trudno jest znaleźć konstruktywne wskazówki na ten temat. Niektóre podręczniki pisania ograniczają się do podania mglistych definicji, że scena to „jednostka fabularna, która dzieje się w jednym miejscu i czasie”. No fajnie, ale to mi jeszcze nie mówi, co w tej jednostce ma być. „W scenie”, czytamy dalej, „powinno się coś wydarzać”. Aha. Ale jak i co? Inne podręczniki popadają w drugą skrajność i prezentują iście bizantyjskie teorie sceny. Wymieniają mnogość elementów, które MUSZĄ się w niej znaleźć albo wprowadzają skomplikowane systemy podziału scen na różne kategorie. Każda kategoria ma, rzecz jasna, swoją listę obowiązkowych elementów. Mnie to nie pomaga. Spamiętać tego nie sposób, a przecież nie może być tak, że do opowiedzenia historii potrzeba szczegółowej instrukcji w Excelu, wydrukowanej i przyczepionej do monitora.  Kiedy już straciłam nadzieję, że kiedykolwiek skumam tę mityczną scenę, natrafiłam jednak na definicję, która całkowicie odmieniła moje pisanie. Pochodzi ona z książki „Story Grid” Shawna Coyne’a. Słuchajcie, bo to genialne w swej prostocie: Scena jest jednostką ZMIANY w historii Istotą większości opowieści jest zmiana. Bohater znajduje się w punkcie A na początku książki i w punkcie B na końcu. Zmiana zachodząca pomiędzy punktem A i B może dotyczyć jego charakteru. Na początku może być dupkiem, a pod koniec książki staje się porządną osobą. Zmianie ulec może jego światopogląd lub uczucia, okoliczności życiowe albo stan cywilny (np. w romansach). Może zmieniać się jego wiedza. Np. w kryminałach na początku nie wie, kto zabił, a na końcu już tak. Przemianie może ulegać społeczeństwo lub świat przedstawiony: w pierwszym rozdziale może mu grozić niebezpieczeństwo, w ostatnim wszystko wraca do normy. Te zmiany nie zachodzą gwałtownie, ale stopniowo – poprzez sceny właśnie. Punkt zwrotny W myśl tej teorii, w każdej scenie powinna zachodzić jakaś zmiana. To może być wydarzenie, konfrontacja albo odkrycie nowej informacji. Zazwyczaj da się określić jeden konkretny moment, w którym ta zmiana zachodzi. Nazywa się go punktem zwrotnym. Najlepiej jest mieć jeden punkt zwrotny na scenę. Jeśli będzie ich więcej, czytelnik nie będzie mógł złapać oddechu. Jeśli nie będzie ich wcale, scena będzie o niczym i niewiele wniesie do fabuły. „Punkt zwrotny” brzmi dramatycznie, ale wcale nie musi być to jakieś widowiskowe wydarzenie. To może być wybuch wulkanu albo cichy moment w rozmowie, kiedy bohater orientuje się, że jego partnerka już go nie kocha. To może być odkrycie wskazówki przez detektywa. To może być moment, kiedy, cytując Henry’ego Jamesa, kobieta „wstaje, z ręką złożoną na stole, i patrzy na [mężczyznę] w określony sposób”. Dobrze jest jednak, kiedy ta zmiana niesie bohatera w określonym kierunku i jest integralna dla historii. Bo to właśnie seria punktów zwrotnych (zmian fabularnych) ma poprowadzić go kroczek po kroczku z punktu A do punktu B – zakończenia naszej książki. Budowanie sceny wokół punktu zwrotnego Kiedy wiemy już, co jest punktem zwrotnym, budowanie sceny wokół niego jest dosyć proste. Żeby do punktu zwrotnego doszło, musimy zawrzeć w scenie jakąś sytuację wyjściową i ciąg wydarzeń, które do niego doprowadziły. Nasz bohater zapewne na punkt zwrotny zareaguje i podejmie decyzję, która będzie sytuacją wyjściową dla kolejnej sceny. Przeanalizujmy to na przykładzie sceny kryminalnej: Sytuacja wyjściowa: bohater (detektyw) udaje się na miejsce zbrodni, gdzie zabito starszego mężczyznę Ciąg wydarzeń: bohater przepytuje żonę i lokaja ofiary.  Punkt zwrotny: lokaj podaje szczegół, który nie zgadza się z wersją żony. Detektyw dowiaduje się, że ktoś kłamie i to zmienia jego sytuację.  Bohater musi teraz zdecydować co zrobić z tą informacją. Ta decyzja wpłynie na resztę fabuły. Postanawia przepytać ponownie kobiety i skonfrontować ją z wersją lokaja.  W ten sposób scena po scenie prowadzimy bohaterów przez kolejne drobne zmiany, aż ci dochodzą do zupełnie innego miejsca niż tego, w którym byli na początku. Czy punkty zwrotne są konieczne? Budowanie scen na podstawie punktów zwrotnym jest narzędziem, nie prawem. Jeśli tego narzędzia nie zastosujemy, to nie zgarnie nas żadna literacka policja. Są pisarze, którzy zupełnie inaczej budują fabułę i nie piszą scen jako takich a przynajmniej nie konstruują tych scen wokół punktów zwrotnych. Są też tacy, którzy wrzucają do powieści pojedyncze sceny bez punktów...

Read More

Sztuka teleportacji – Joanna Nałęcz

Wpisane dnia mar 6, 2019 w dziale Czytelnia | 0 komentarzy

Gruba. Oczywiście, tylko gruba. Bardzo gruba. Choć, oczywiście, niezbyt ciężka, w każdym znaczeniu tego słowa. Taka, żeby dało się ją jakoś utrzymać. I wytrzymać. Ale gruba po prostu musi być. Takie lubię najbardziej i wiem, że nie jestem w tym odosobniona.  Powieść.  Jedyna kobieta, przy której słowo „gruba” brzmi jak rozkoszna obietnica i nie zalatuje tym stresogennym, neurotycznym zapaszkiem brokułów na parze – „och, nie, dziękuję, naprawdę, w tym tygodniu jem tylko brokuły, bo jestem TAKA GRUUUBA…” Ale wracajmy do powieści. No więc kocham zabrać taką grubą do łóżka albo na kanapę i dać się jej porwać, wciągnąć, sponiewierać nawet, naprawdę to kocham, jak wiele innych znanych mi, osobiście lub ze słyszenia, osób. Chcemy czytać grube powieści, i takie też chcemy pisać. Co zresztą ma sens, prawda? Tyle, że jeśli przeczytanie liczącej, powiedzmy, 500 stron powieści wymaga czasu, a także pewnego zaangażowania, to co dopiero jej napisanie. Postaci, wątki, tło… cały ten, no, research… Nie wspominając już o tym, co właściwie powinno znaleźć się na początku tej wyliczanki – pomyśle, który zbierze to wszystko do, excusez le mot, kupy. Kupa roboty, prawda? To nie przypadek, że większość pisarzy zaczyna od opowiadań. Opowiadania, no właśnie… osobiście długo nie przepadałam. Wciągnie się człowiek w akcję, przywiąże do bohatera, zaintryguje – a trzy strony dalej jest już po wszystkim. Przeżywałam ten żal wielokrotnie, bo przecież opowiadania też czytałam.  Wśród lektur na różnych etapach edukacji było ich sporo. Więc kiedy jeden z moich przyjaciół, fotograf czytujący wyłącznie instrukcje obsługi aparatów, poprosił mnie o coś do czytania – „tylko wiesz, żeby to było krótkie, ale rozumiesz, naprawdę krótkie” – właściwie nie musiałam się długo zastanawiać. Dałam mu „9 opowiadań” Salingera i na efekt też nie czekałam długo – zadzwonił do mnie następnego dnia o siódmej rano – o siódmej rano, w sobotę, rozumiecie? – i powiedział tylko: „To opowiadanie… to pierwsze… no to po prostu jest mistrzostwo świata”. Cóż, polemiki nie było, bo akurat jestem tego samego zdania. Mistrzostwo świata w kategorii Dzieło Literackie na 20 stron. Okazuje się, że 20 stron zupełnie wystarcza, żeby przenieść czytelnika na inny poziom. Żeby go ponieść w nieznane. Jeśli powieść jest jak podróż – ze wszystkimi jej meandrami, spotykanymi po drodze ludźmi, widokami, które przesuwają się powoli za oknami różnych środków transportu, i tak dalej, i temu podobne – to opowiadanie jest jak porwanie przez obcych albo nagła teleportacja do innego kraju (w zależności od tego, czy bliżej nam do konwencji sci-fi czy odmiennych stanów świadomości hinduskich mistyków). Opowiadanie, z definicji krótkie (short story) musi na 10-20 stronach pokazać i oddać to, na co przeciętna powieść ma ich 250. Jedziemy na skróty, to chyba oczywiste? Postać zbudowana na jednym dialogu. Sytuacja pokazana w dwóch celnych zdaniach. Na więcej nie masz czasu, a przede wszystkim miejsca. Nie będę się rozwodziła nad zasadami, jakimi rządzi się pisanie krótkich form literackich, bo w sieci jest wiele miejsc, gdzie są one rzetelnie przedstawione. Ale… gdybym właśnie chciała napisać swoje pierwsze opowiadanie, to zaraz po zapoznaniu się z zasadami przeczytałabym ciurkiem ze 20-25 takich, które już powstały, takich naprawdę dobrych. Najpierw tak po prostu, a potem jeszcze raz, już odnotowując w pamięci, albo gdzie indziej, fragmenty, które zwróciły moją uwagę, spodobały mi się, poruszyły mózg albo emocje. Że 25 to dużo? Oj tam, w przeliczeniu na strony to mniej więcej tyle, co jedna powieść, z tych grubszych. Więc Salinger, tak, koniecznie. I Hemingway. Capote. I Rushdie. Borowski, Woolf, Lem. Bradbury. Munro. Wiem, trochę chaotyczna ta lista i, oczywiście, niekompletna. Ale naprawdę jest z czego wybierać.  I warto spróbować. Bo mimo szczerych chęci a nawet umiejętności, nawet talentu, nie każdy napisze grubą, czy choćby chudą powieść. Nie mówiąc już o jej wydaniu. A opowiadanie to taka forma na miarę zwykłego śmiertelnika, takiego jak ja i Ty. I do druku krótsza droga. To co – teleportujesz? Joanna Nałęcz Atrament bardzo...

Read More

Dobra i zła literatura – Anna Kopaczewska

Wpisane dnia lut 19, 2019 w dziale Czytelnia | 1 komentarz

„Jak to jest możliwe, że tą książką zachwyca się tyle osób, tylko nie ja? Czy naprawdę nikt nie widzi jej niedociągnięć? Właśnie z ich powodu tak ciężko mi się ją czytało. Mimo dużego potencjału jest słabo napisana. Jakim więc cudem inni połykają ją w kilka godzin i są tacy nią zaaferowani? A może coś jest ze mną nie tak? Może ja się zwyczajnie czepiam? Przecież każdy ma inny gust i czego innego oczekuje od literatury. W końcu kto powiedział, że „dobra” książka będzie podobać się każdemu, albo że nie można zachwycić się „złą” książką? A co to w ogóle znaczy dobra i zła książka? A ja? Czego ja szukam w literaturze?”  Jeśli jakość spotkań autorskich można oceniać na podstawie ilości pytań w głowie, z jakimi się z nich wychodzi, to mogę śmiało powiedzieć, że brałam niedawno udział w świetnym spotkaniu pisarskim, i to z debiutującą autorką! Burzy szalejącej pośród moich myśli  jeszcze długo nie mogłam uciszyć. No bo jak to jest z tą „dobrą” i „złą” literaturą? Prędzej czy później każdy pisarz i każda pisarka stanie przed tym pytaniem. I kompletnie nieistotne jest, czy znajdzie na nie obiektywną odpowiedź. Ważne, że musi samodzielnie uporać się ze swoimi wewnętrznymi definicjami.  Czego szukasz w literaturze? Na pewno padną tu różne odpowiedzi. Ja szukam zachwytu: nad bohaterami, strukturą książki, fabułą, wartką akcją, językiem, atmosferą, ideą, czy też umiejętnościami pisarskimi autora lub autorki. W zależności od tego, w jakim jestem akurat momencie życia, szukam rozrywki, chwili zapomnienia, inspiracji albo refleksji. Często, kiedy chodzę między bibliotecznymi regałami, wybieram książki intuicyjnie. Nagle dostrzegam nazwisko na boku książki. Sięgam po nią, czytam opis i już wiem, że intuicja po raz kolejny dobrze mną pokierowała; że tego właśnie mi potrzeba. Lubię to uczucie, kiedy zamykam przeczytaną książkę i uśmiecham się pod nosem, bo znalazłam w niej coś, co mnie zaskoczyło, zachwyciło lub zmusiło do refleksji. To znaczy, że wniosła coś wartościowego do mojego życia.  Wtedy zwykle czekam dłuższą chwilę, zanim ją przetrawię w sobie i będę gotowa na rozpoczęcie kolejnej.  Dobra i zła literatura, czyli jaka? Jak więc ocenić, czy książka jest „dobra” czy „zła”? Skoro każdy z nas ma inne wobec literatury oczekiwania, szuka innych rodzajów książek. Wiadomo, że o gustach się nie dyskutuje. Dla jednych spełnieniem potrzeb będzie skandynawski kryminał, dla drugich książka obyczajowa z happy endem, a dla trzecich poradnik efektywnego blogowania. Jak więc porównać ze sobą tak rozbieżne gatunkowo i merytorycznie książki? No nie da się, zwyczajnie się nie da!  Dlatego sprawdza się tu moja osobista definicja, która głosi, że jeśli książka spełniła twoje oczekiwania, to znaczy, że jest to dobra książka, dobra dla ciebie. I nie ma znaczenia, czy wrzucimy do jednego worka różne gatunki literackie, czy zamkniemy się w rozważaniach nad jednym, wybranym gatunkiem. Istotne jest to, czy książka spełniła twoje potrzeby. No a co z warsztatem pisarskim?  Przychodzi w końcu taki moment, kiedy trzeba zadać sobie pytanie, czy umiejętności pisarskie wpływają na ocenę książki? Przyznam, że sfrustrowałam się okrutnie moim odkryciem. Otóż dla wielu ludzi nie ma żadnego znaczenia, czy opisy miejsc w książce zachwycają, czy dialogi są napisane naturalnie i wiarygodnie, czy bohaterzy są „z krwi i kości”, czy styl autora bądź autorki przykuwa naszą uwagę, czy w tekście są błędy gramatyczne, stylistyczne i wszelkie inne. Ważne jest dla nich to, czy książka „ich porwała”, a więc czy w momencie czytania udało im się zapomnieć o świecie na zewnątrz. Są jednak i tacy, dla których czytanie jest przyjemnością intelektualną. Oni dostrzegą w książce każdy jej walor i każde niedociągnięcie. Nawet, jeśli książka ma duży potencjał, jej czytanie będzie im szło jak po grudzie; będą zgrzytać zębami i wywracać oczami przy każdym drętwym opisie, sztucznym dialogu, czy mało wiarygodnym bohaterze. Słabo napisanej książce nie uda się „porwać” za sobą „takiego” czytelnika. „Takiego”, czyli tego, który dużo czyta i wie (albo chociażby intuicyjnie czuje), czy książka jest napisana poprawnie.  Warto więc odpowiedzieć sobie na pytanie „Dla kogo i po co piszę?”. Dla siebie i własnej satysfakcji z posiadania książki na półce, czy dla czytelnika, któremu chcę przekazać coś ważnego i osobistego? Uprzedzę tylko twoje rozważania i dodam, że każda odpowiedź jest...

Read More

Czy uważasz się za pisarkę? – Marta Marecka

Wpisane dnia lut 19, 2019 w dziale Czytelnia | 1 komentarz

“Uważasz się za pisarkę?” X. wwierca mi się tym pytaniem w brzuch. Jak X. zada pytanie, to nie bierze jeńców. Czy uważam się za pisarkę? Mam dwie odpowiedzi na to pytanie – publiczną i prywatną. Ta publiczna wyznaczona jest przez konwenanse. “Ach, gdzież ze mnie pisarka! No jaka tam pisarka!”. No bo pisarka to ma kontrakt z wydawnictwem, kilka książek na koncie, topki Empiku. Pisarka to żyje z pisania. Pisarka to chodzi na kawę z Rusinkiem do Prowansji i na wódkę z dyrektorem Znaku. Pisarce to się w Literackim redaktorzy kłaniają. Tokarczuk! O! To jest pisarka! Ale zawszę kiedy mówię tę odpowiedź konwencjonalną, bo niekonwencjonalnej nie wypada, to trochę mi się zbiera na wymioty. Bo co to znaczy być pisarzem? Czy jest nim ktoś, kto pisze codziennie, ale nigdy nie wydaje swoich książek? Czy jest nim bloger piszący książkę ekspercką? Czy jest nim człowiek, który codziennie snuje niesamowite opowieści na Facebooku, czytane przez setki osób? Czy Harper Lee, która wydała “Zabić Drozda” i zamilkła, była pisarką? Czy był nim Kafka, pracownik zakładu ubezpieczeń praktycznie do końca życia? Lovecraft, działający przede wszystkim w kręgach amatorskich? Czy trzeba pisać dobrze i czy trzeba być popularnym? Czy trzeba wydać książkę w wydawnictwie tradycyjnym, bo self-publishing to nie? Czy może kryterium jest częstotliwość pisania? Ile trzeba napisać, żeby być pisarzem i ile trzeba nie napisać, żeby przestać nim być? Czy jeśli pisze się pół godziny dziennie, to już spoko, zasłużyliśmy? A może nie ma tak lekko, trzeba cisnąć godzinę dziennie? Albo sześć? Kim jest pisarz? Ostatnio znalazłam odpowiedź na to pytanie, która trafia w punkt. Aaron Sorkin na swoim kursie scenopisarstwa opowiadał jednemu ze swoich uczniów, jak pisał pierwszy w życiu dialog: “Czułem niesamowitą pewność, kiedy to robiłem, po prostu niesamowite uczucie, którego nigdy nie miałem jako aktor. Wiedziałem od razu. Niezależnie od tego jak byłem młody, niedoświadczony i nieopierzony jako pisarz, wiedziałem, że jestem pisarzem. […] Myślę, że fakt, że (ty też) miałeś to naprawdę wyjątkowe poczucie, kiedy zacząłeś pisać, jest ważnym znakiem. Jesteś pisarzem.” Niezależnie od tego, jakie zewnętrzne kryterium przyłożymy do tytułu “pisarz”, w środku po prostu wiesz, czujesz to w żołądku. Jesteś pisarzem. Albo nim nie jesteś. Pamiętam, kiedy zaczęłam pisać swoją pierwszą książkę. Miałam wtedy 27 lat. Był pierwszy listopada 2015 roku, usiadłam przy komputerze z moimi notatkami i zaczęłam pisać. To nie było po prostu przyjemne tak, jak przyjemne jest czytanie książki czy oglądanie serialu na Netflixie. To była przede wszystkich gigantyczna ulga. Jak powrót do domu po bardzo, bardzo długim dniu. Przez kolejne kilka lat nikomu nie pokazywałam tego, co pisałam i nie chciałam tego pokazywać. Ale była we mnie niezachwiana pewność, że jestem pisarzem. Że pytanie “po co piszesz” jest dla mnie tak bez sensu, jak pytanie “po co jesz obiad”. Kiedy ktoś mnie pyta, czy jestem pisarką, mam kilka odpowiedzi. Te konwencjonalne i te niekonwencjonalne. Ale ta prawdziwa odpowiedź, którą mam dla samej siebie, jest dla mnie jasna jak słońce. Oczywiście, że jestem. Zawsze byłam. Marta Marecka...

Read More

Krótki przewodnik po scenach erotycznych – Anna Kopaczewska

Wpisane dnia lut 6, 2019 w dziale Czytelnia | 8 komentarzy

Zanim zaczęłam stukać w klawiaturę laptopa, żeby ułożyć w tekst przemyślenia o pisaniu scen erotycznych, przeszukałam Internet w poszukiwaniu informacji. Byłam ciekawa, co inni sądzą na ten temat.  Znalazłam sporo artykułów, dzięki którym poczułam się spokojna. Okazało się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Przede wszystkim przestań panikować. Kiedy w twojej głowie zrodziła się myśl o fizycznym zbliżeniu bohaterów, zapewne automatycznie włączyła ci się czerwona lampka. „Ale jak to, mam opisać seks? Ale jak? Nie, nie, odpada. Nie dam rady! Nie umiem!”. Spokojnie.  Najpierw odpowiedz sobie na pytanie, dlaczego się boisz? Wstydzisz się pisać o seksie? A może zwyczajnie nie wiesz, jak się do tego zabrać? Wstyd odłóż na bok. Potraktuj ten opis jak wyzwanie. To scena jak każda inna. W końcu pisarz czy pisarka ciągle „walczą” ze słowami, obrazami, emocjami, które próbują przelać na papier. Czym pisanie o seksie miałoby różnić się od pisania o pościgu, kłótni, marzeniach? Przejdźmy do kwestii technicznych. Pisać szczegółowo czy metaforycznie?  Odpowiedź brzmi „Ani tak, ani tak”. Jeśli będziesz pisać zbyt szczegółowo, skupiając się wyłącznie na kolejnych czynnościach bohaterów, osiągniesz wulgarny, pornograficzny efekt. Jeśli opiszesz seks wyłącznie metaforycznie, wyjdzie z tego nudna, kiczowata, romantyczna scena.  Tajemnica tkwi w harmonii. Nie unikniesz zobrazowania tego, co robią bohaterowie. Użyj do tego słów, które wydają ci się naturalne. Pisz tak, jak piszesz każdą inną scenę, czyli używając słów, którymi myślisz. Nie sil się na sztuczną wzniosłość ani na wymuszoną wulgarność. Pomyśl, co chcesz pokazać tą sceną a słowa zaczną same układać się w wersy. I pamiętaj, że seks to emocje! Pokaż psychikę bohaterów! W końcu seks zaczyna się w głowie, prawda? To nie tylko fizyczne zbliżenie, ale także cała gama emocji: pożądanie, zmysłowość, niecierpliwość, napięcie, radość, niepewność, przyjemność, a może także ból i lęk? Pomyśl o tym i na tym się skup, pokaż co przeżywają bohaterowie. Co chcesz pokazać sceną erotyczną? To kluczowe pytanie. Celowo zadaję je na końcu, kiedy padły już pytania o to, czego się boisz/wstydzisz w erotyce oraz jakim językiem ją opisywać. Kiedy napiszesz pierwszą wersję swojej sceny, przeczytaj ją i zastanów się jeszcze raz, czemu ma ona służyć? Czy jest istotna dla akcji lub fabuły? Czy mówi coś ważnego o bohaterach? Jeśli tak, przeanalizuj ponownie język, jakim opisujesz seks. On również wiele mówi o twoich bohaterach (kim są; jaką mają osobowość, intencje, w jakiej są relacji, na ile się znają, co do siebie czują itp.) i o znaczeniu samej sceny (dlaczego chcesz pokazać seks).  A może dojdziesz do wniosku, że jest ona właściwie niepotrzebna? Wtedy wyrzuć ją bez skrupułów. Czy zawsze musi być to seks? W jednym z moich ukochanych filmów „Przed zachodem słońca” jest scena, w której Julie Delpy i Ethan Hawke, czyli Celine i Jesse, spotykają się po 9 latach od czasu nocy wspólnie spędzonej na wałęsaniu się po Wiedniu, rozmowach i bliskości. Obiecali sobie wtedy, że za pół roku spotkają się w umówionym miejscu. Miał to być test na to, czy ich uczucie jest czymś więcej niż tylko chwilowym uniesieniem. Do spotkania doszło dopiero 9 lat później w Paryżu. Bohaterowie mają zaledwie godzinę, żeby streścić sobie minioną dekadę z ich życia. Film kończy się sceną w mieszkaniu bohaterki. Celine gra na gitarze i śpiewa piosenkę, którą napisała po tamtej wspólnej nocy. Tańczy, opowiada o wszystkim i o niczym a w powietrzu cały czas wisi pytanie „I co będzie dalej?!”. Jest gęsto, intymnie, zmysłowo. Nie ma ani jednego pocałunku, żadnej bliskości. Jest za to mocno wyczuwalne napięcie i wyczekiwanie. Piękna scena. Okazuje się, że czasami (a może częściej niż czasami) wyobraźnię bardziej pobudza to co niedopowiedziane, nienazwane, niezasmakowane i nieprzypieczętowane; to, co jest efemeryczne, zasygnalizowane, niepewne a przez to przyciągające. Takie sceny osobiście lubię najbardziej. Pomyśl, ile i w jaki sposób można pokazać zmysłami: gestami, spojrzeniem, zapachem, słuchem, sygnałami płynącymi z ciała, emocjami, a nawet samą atmosferą. Jakie to doskonałe ćwiczenie pisarskie! Nie tylko musisz pobudzić wyobraźnię czytelników, ale przede wszystkim swoją własną! Na którąkolwiek drogę się zdecydujesz, trzymam za Ciebie kciuki.  Anna Kopaczewska Trenerski FB...

Read More