Dziś wyjątkowo mam dla ciebie artykuł gościnny. O napisanie o swoim spotkaniu z bohaterem poprosiłam Dorotę, z którą współpracuję nad jej powieścią fantasty.
„Trzeba wiedzieć wszystko o swoim bohaterze” taką instrukcję znaleźć można w każdej książce i na każdym kursie kreatywnego pisania. „Trzeba wymyślić mu życiorys, od dnia narodzin aż do momentu otwierającego akcję powieści. Trzeba wiedzieć jaką On/a mają osobowość i co z tego wynika”.
Pracowałam w ten sposób przez wiele lat. Miałam dziesiątki kartek wypełnionych faktami, wydarzeniami i cechami charakteru moich bohaterów. Przypominało to skrupulatnie sporządzone CV kandydata na powieściową postać, które zawierało wypunktowaną biografię, informacje o zdobytym wykształceniu, listę wyjątkowych uzdolnień, oraz drobne, czarne plamki grzeszków, wad i słabości. Całość ozdobiona była maleńkim, płaskim, zupełnie nieruchomym wizerunkiem, aby choć pobieżnie przybliżyć mi wygląd petenta.
I naprawdę zdawało mi się, że znam moich bohaterów. Aż do momentu, gdy zaczęłam spotykać ich „na żywo”.
Rozsiadł się w fotelu, wyciągnął nogi na podnóżku, łyknął wina i zaczął opowiadać mi o sobie; długo, szczerze, prawdziwie. Poczułam się jak jego najlepsza przyjaciółka, a nawet ukochana siostra, której bez obaw można powierzyć największy nawet sekret. Natychmiast wyrzuciłam do kosza na śmieci przygotowane na jego temat CV. I zaczęłam pisać prawdziwy życiorys, z krwi i kości, taki, gdzie zdarzenia mają rzeczywisty charakter, pełne są różnorodnych emocji, barw, dźwięków i zapachów; pełne są prawdziwego bólu i cierpienia, ale i rozkosznego smaku ciepłego jabłecznika z waniliowym sosem. Zaczęłam pisać życiorys fascynującego człowieka, a nie papierowej postaci o sztywnych ruchach i martwym wyrazie twarzy.
Dopiero gdy w fizyczny sposób zaczęłam spotykać się z moim postaciami zaczęłam nie tylko dużo o nic wiedzieć, ale także coraz lepiej poznawać ich psychikę i świat, ich motywację, lęki i skrywane wstydliwie marzenia. Takich spotkań miałam już wiele, bardzo wiele. Uskrzydliły one moją wyobraźnię i pisarską empatię, a moi bohaterowie stali się rzeczywistymi ludźmi. Zastanawiałam się dlaczego wcześniej tego nie robiłam. Odpowiedź przyszła do mnie w bardzo zaskakujący sposób.
Pewnego późnego popołudnia zadzwonił z pracy mój mąż z pytaniem, co tam w domu słychać. Odpowiedziałam, że odwiedził mnie Isarian. W słuchawce telefonu zapanowała długa, napięta cisza.
– Czy mam się zacząć martwić? – poważny ton mojego męża zdradzał jego szczerą troskę.
Nawet teraz, gdy to wspominam, nie potrafię opanować śmiechu. Z rozczuleniem wspominam też „poważną rozmowę” przeprowadzoną przez nas tego samego wieczoru.
Mój mąż jest ekonomistą. Wytłumaczyłam mu, że „spotkania z bohaterami” to wspaniałe ćwiczenie wyobraźni, a wyobraźnia jest glebą, na której rośnie kreatywna praca w każdej dziedzinie sztuki, i nie tylko. Ale jak każda gleba, jeśli nie będzie regularnie podlewana i nawożona, stanie się jałowa i sucha.
Jako dzieci karmimy naszą wyobraźnię z naturalną, nieskrępowaną ochotą. Udajemy damy chodząc w butach i sukienkach mamy; urządzamy wystawne bale dla lalek i miśków, z garnkiem na głowie i patykiem w dłoni stajemy się rycerzami. I nie mamy żadnych wątpliwości w prawdziwość tych zabaw.
Dorosłemu coś takiego nie przystoi. A przecież te wyimaginowane, ale jakże prawdziwe „spotkania z bohaterami” są właśnie taką zabawą, są wodą i nawozem dla naszej wysuszonej dorosłością wyobraźni, są jedyną możliwością aby powieściowe postacie stały się nam bliskie jak starzy przyjaciele, a opowiadana przez nich historia autentyczna i naprawdę ciekawa.
Dorota Jawulska
Mam nadzieję, że prawdziwa historia autorki, która spotkała się ze swoim bohaterem natchnie cię do twojego spotkania. Czy twój bohater był już u ciebie na kanapie? Na co czekasz? Zaproś go! I napisz do mnie jak było.