Zaprojektuj sobie życie

Dziś napisałam do Ciebie newsletter o tym, że projektuję swoje życie. Tak, dokładnie tak robię i ty też możesz! Jak się za to zabrać? Temat przyszedł do mnie na warsztacie Moniki Gomółki i dotyczył marzeń, więc od nich zacznę. 

Marzenie znaczy dla mnie tyle, co zastanawianie się, czego dokładnie chcę, wypowiadanie tego, pełne zaufanie, że to się wydarzy i ewentualne kroki zabierające mnie w ten kierunek. Wszystkie te elementy są tak samo ważne, ale najważniejsze są dwa pierwsze. Jeśli nie określisz, czego chcesz i tego nie wypowiesz, to to coś nie ma za dużych szans się wydarzyć. Jeśli nie zaufasz, to tym bardziej. 

Wyobraź sobie, że jesteś stolarzem. Ktoś zamawia u Ciebie stół, ale nie mówi ci ani jakiej wielkości ani z jakiego drewna, po prostu rzuca “chcę stół” i znika. Potem pojawia się od czasu do czasu, ale zawsze wpada na chwilę znienacka krzycząc “chcę stół” i znów znika. Nigdy nie zostaje na dłużej, nie masz szans, żeby zadać jakiekolwiek pytanie, dowiedzieć się czegoś więcej. Robisz dla niego ten stół, nie robisz? Sam/a decydujesz o rozmiarze, materiale, charakterze? Powiedzmy, że tak, bo jednak chcesz zapewnić stół osobie, która go zamówiła. Ale ta osoba nie wydaje się nim zainteresowana ba! kiedy kończysz stół, to nie zgłasza, żeby go odebrać! A kiedy jakimś cudem udaje Ci się zdobyć jej adres i dostarczyć stół, jest bardzo niezadowolona, że jest nie taki, jak sobie wymarzył/a! I albo jest bardzo smutna albo się wścieka albo kompletnie Cię ignoruje. Bardzo dziwne, prawda?

Może też tak być, że ktoś zamawia stół i BARDZO dokładnie mówi Ci, jak ma wyglądać. Tak bardzo dokładnie, że nie jesteś w stanie spełnić jego pragnień. Na przykład zamawia sobie drewno z tysiącletniego drzewa mango dokładnie w jednym rejonie w Kostaryce, a kiedy nawet jakimś cudem udaje Ci się je sprowadzić, to żąda (bo nie prosi, często jest niezbyt miły, ale za to szalenie wymagający) żeby na prawej nodze, na wysokości 27,56 cm od podłogi znalazł się sęk o rozmiarze 4,36 cm. Robisz co możesz, pocisz się niemożebnie, żeby stół sprostał oczekiwaniom Twojego klienta. Na dodatek ten klient przychodzi codziennie albo trzy razy dziennie i patrzy Ci przez ramię i ciągle pyta, kiedy będzie gotowe. Jeśli jakimś cudem przetrwasz ten proces i nie zwariujesz, to kończysz stół, oddajesz w ręce klienta i… jak myślisz, czy ta osoba jest zadowolona? No oczywiście, że nie! Ale za to natychmiast chce Ci dać kolejne zlecenie, na krzesła. Ale ty szybko się zawijasz, uciekasz gdzie pieprz rośnie. 

Masz też klientów, którzy są bardzo mili, ale nie jesteś w stanie nic dla nich zrobić, bo przychodzą i patrzą na Ciebie wielkimi oczami, widzisz w nich dokładnie, że czegoś bardzo potrzebują, ale nigdy nic nie mówią. Czasami zdarza im się szeptać po kątach, nachylasz się, żeby usłyszeć cokolwiek, ale wypowiadają słowa tak cicho i pod nosem, że nie masz szans ich usłyszeć. Pokazujesz im więc gestem, że nie możesz zrozumieć, uśmiechasz się bezradnie i masz nadzieję, że kiedyś się odezwą. Patrzą często jak inne osoby odbierają swoje meble i widzisz w ich oczach łzy, no ale na Boga, jak masz coś dla nich zrobić, skoro nic nie mówią?

Tak właśnie wygląda proces marzeń większość osób. Dla jasności: stolarz to kosmos, a klienci to marzące osoby. Dokładnie w taki sposób marzy sporo ludzi.  Czegoś tam pragną, ale niezbyt dokładnie (bo przecież i tak nie ma szans, więc zamiast tego lepiej ponarzekać), nie mają żadnej wiary, że to się może zdarzyć (tak już mam, mi się zawsze przydarzają złe rzeczy). Albo ich marzenia są jak tabelki w exelu i po prostu nie da się ich zadowolić. I trzecia opcja – nie mają odwagi nic powiedzieć, nie marzą na głos. To są tylko trzy wersje, trzy typy klientów w stolarni. Jest ich na pewno więcej! Jakim ty jesteś klientem u stolarza? W jaki sposób ty zamawiasz swój stół czyli marzysz?

Z mojego doświadczenia wynika też, że często marzenia stają się sposobem na życie w chmurach, nie bycie obecnym, uciekanie do innego świata. Takie wychodzenie z tego, co naprawdę jest i wchodzenie w iluzję. Kontynuując metaforę stolarską byłaby to osoba, która zamawia mały sosnowy stolik, a potem zabiera od Ciebie duży dębowy i jest głucha na Twoje uwagi, że przecież to nie ten stół! Ewentualnie mówi Ci, że ten stół na pewno się zmniejszy i rozjaśni kolor w trakcie użytkowania! 

Mówienie sobie “on się zmieni”, “to się zmieni”. Oszukiwanie siebie i życie iluzją nie ma nic wspólnego ze świadomym procesem marzenia i manifestowania swoich pragnień. Jeśli żyjemy w świecie iluzji, to zanim zacznie się projektować sobie życie, najpierw trzeba zejść na ziemię i zobaczyć rzeczywistość taką, jaką naprawdę jest. Zobaczyć, że masz malutką kuchnię i możesz tam mieć mały sosnowy stolik i ten dębowy stół, który zajmuje całą przestrzeń od drzwi do blatu i musisz się pod nim czołgać, żeby otworzyć lodówkę, naprawdę nie ma sensu. Wstać i powiedzieć “no dobra, ten stół przynosi mi mnóstwo kłopotów i jednak nie mogę tak żyć”. Dopiero przejrzenie się w lustrze i stwierdzenie faktów, bez uciekania przed prawdą jest miejscem startowym do zmiany. Bo jak mam zacząć projektować swoje życie na nowo, jeśli w ogóle nim nie żyję? 

Przyjmijmy, że już jesteś w tym punkcie. Połączona/y z prawdą o sobie i swoim życiu, twarzą w twarz ze świadomością co działa, co działa średnio, a co jest u Ciebie katastrofą. Widzisz dokładnie, że ten dębowy stół jest dla Ciebie bez sensu, może nawet już go oddałaś przyjaciółce. Z tego miejsca możesz zacząć zastanawiać się: czego chcesz? 

Jak chcesz, żeby wyglądało Twoje życie zawodowe? Osobiste? Rodzinne? Twoja codzienność? Czego potrzebujesz?

Żeby wiedzieć, czego chcesz, potrzebujesz się skontaktować ze sobą. Usłyszeć siebie, to takie proste i jednocześnie tak trudne, bo przecież większość z nas robi mnóstwo rzeczy, na które wcale nie ma ochoty, ale “tak trzeba/wypada” albo tak jakoś wyszło, bo kiedyś zaczęliśmy i jak odejść po 20 latach z kariery, której wcale nigdy się nie chciało? Wiem, że to nie jest takie proste i absolutnie nie zachęcam Cię do rzucania pracy, rozwodów, sprzedawania domu i wyjazdu do Toskanii. Ani trochę! Wręcz przeciwnie, chcę Ci powiedzieć, że zmiana jest możliwa i że może być taka, jak chcesz. Małymi krokami, centymetr po centymetrze możesz zaprojektować sobie nowe, wspaniałe życie. 

Zacznij praktykować słyszenie siebie. Pisanie dziennika szalenie w tym pomaga! Bycie w ciszy w swoim ciele też, taka prosta rzecz jak położenie się, oddychanie i po prostu czucie swojego brzucha. Zadawanie sobie pytania i wsłuchiwanie się w odpowiedź w sprawie prostych rzeczy: co chcesz dziś zjeść? Który sweter chcesz założyć? Co chcesz robić dziś wieczorem? Im bardziej będziesz siebie słuchać, tym szybciej będziesz zauważać, jak wiele rzeczy robić z automatu: przyzwyczajenia albo bo robią tak inni albo kompulsywnie, czyli żeby nie czuć niekomfortowych emocji. 

Zacznij wybierać to, co jest dla Ciebie dobre, co Ci służy i Cię wspiera. W każdej kategorii. 

Jakimi ludźmi się otaczasz? Znasz to powiedzenie o wronach i krakaniu jak one? Dokładnie. Stajesz się tym, z kim spędzasz czas. 

Czym się karmisz? W każdym sensie: co jesz ale też jakie “spożywasz” treści? Czego słuchasz, co oglądasz? Jeśli jesz przetworzone jedzenie, oglądasz telewizję, to zaśmiecasz swoje ciało, swojego ducha, swój umysł. Jesteś tym, co jesz, tym, co czytasz, co oglądasz.

Jak do siebie mówisz? Z miłością, z czułością? Czy agresywnie, wymagająco?

Jak dbasz o swoje ciało? Emocje? Ducha? Co dla nich robisz? Czy wybierasz dla nich to, co jest dobre, karmiące, co Cię służy i Cię wspiera? Powtarzam to drugi raz, ale tylko dlatego, że to naprawdę ważne!!! Jeśli ty nie zaczniesz o siebie dbać i dawać sobie wszystkiego, co najlepsze, to jakim cudem ktoś inny ma to zrobić? Twoje marzenia zostaną spełnione, jeśli przygotujesz dla nich grunt. 

Manifestacja jest w pełni możliwa, kiedy to, czego pragniesz jest związane z tym, kim naprawdę jesteś, z Twoją esencją, Twoją naturą. Jak masz więc wiedzieć, czego chcesz, jeśli nie wiesz kim jesteś głęboko w środku? Może Ci się wydawać, że chcesz tego, co inni ludzie albo tego, co jest reklamowane, co w społeczeństwie, w którym żyjesz jest w mainstreamie. Możesz też nadal być przywiązana/y do marzeń z przeszłości, które dawno się zdezaktualizowały, ale nie miałaś/łeś szansy tego zauważyć, bo rzadko sam/a siebie pytasz czego chcesz. Marzenia zmieniają się razem z nami, znaczna większość z nich, więc jeśli dawno nie sprawdzałaś/łeś, co Ci w duszy gra, to być może nawet nie wiesz, że pragniesz już czegoś kompletnie innego i może się okazać, że drabina, po której się wspinasz stoi przy złej ścianie!

Poznawanie siebie, spędzanie ze sobą czasu, dawanie sobie tego, czego potrzebujesz jest w moim doświadczeniu fantastyczną ścieżką do projektowania życia, bo z tego miejsca jest już bardzo łatwo. Po prostu piszesz to, czego pragniesz. Zapisujesz. To ten etap, kiedy zamawiasz u stolarza stół. Określasz w miarę dokładnie, czego potrzebujesz, ale bez przesady, pamiętasz moją opowieść o drewnie z Kostaryki i sękach?! Więc zamawiasz stół. 

I potem codziennie siadasz, zamykasz oczy i prosisz, z radością, ale bez presji. Z wdzięcznością, że to się już dzieje, tak jak jakbyś mówił/a do stolarza “ach, dziękuję Ci, że pracujesz już nad moim stołem!”. Nie dopytujesz, kiedy będzie gotowy, nie żądasz terminu, bo ufasz, że stolarz dostarczy Ci stół w najlepszym dla Ciebie momencie. I wtedy, gwarantuję Ci, to się wydarzy.

Za czym tęsknisz?

Piszę do Ciebie z lotniska. Siedzę w poczekalni, mój lot jest opóźniony o dwie godziny, a ja oglądam spektakularny zachód słońca. Dawno nie widziałam tak niesamowitego. I dawno nie oglądałam zachodu słońca w ogóle. Mieszkam od pół roku znowu w mieście, na dodatek na parterze i niestety zachody słońca mi umykają. Teraz, kiedy widzę ten absolutnie niesamowity, czuję jak bardzo za nimi tęsknię. 

Wczoraj wieczorem, podczas spotkania na zoomie programu Wszystkie Twoje Notesy, zaprosiłam uczestniczki do podróży w głąb siebie. Włączyłam moją ulubioną muzykę do takiego podróżowania i poprosiłam je, żeby usiadły wygodnie albo się położyły i zamknęły oczy. 

Powiedziałam im, powiedziałam każdej z nich “Jesteś wystarczająca”. “Zrób wydech do tego zdania i powiedz sobie “Jestem wystarczająca””. Oddychałyśmy w ciszy, dając sobie czas na rozluźnienie i miłość, a kiedy zobaczyłam, że ich ramiona trochę opadły, poprosiłam, żeby powoli otworzyły oczy i sięgnęły po swoje notesy. Zadałam im pierwsze pytanie i dałam czas na odpowiedź.

Jak się czujesz, kiedy myślisz o swojej twórczości?

Kiedy zobaczyłam, że skończyły pisać, zadałam kolejne pytanie i znów dałam im czas. Zrobiłam tak jeszcze z czterema pytaniami i wiem, że ten proces był dla nich poruszający. Dlatego chciałabym je zadać też Tobie. Może znajdziesz 15-30 minut, żeby siąść w ciszy albo z muzyką, bez telefonu, zapalić świeczkę i mieć chwilę dla siebie? Mam dla Ciebie takie pytanie:

Jak się czujesz, kiedy myślisz o swojej twórczości?

Jakim krajobrazem/kolorem jest twoja twórczość?

Za czym najbardziej tęsknisz w swojej twórczości? To nie musi być robienie czegoś, ale też uczucia, stan emocjonalny. Przypomnij sobie swoją twórczość w przeszłości i poszukaj też tam tego, za czym tęsknisz. Ale może też tęsknisz za czymś, czego nigdy nie doświadczyłaś/łeś.

Jaką część siebie/swojego życia chciałabyś eksplorować twórczo?

Czy przychodzi ci pomysł za pomocą jakiego medium chciałabyś to zrobić? czy może pisanie/malowanie/rysowanie/taniec/fotografia lub coś jeszcze?

Jak się czujesz, kiedy wybierasz siebie?

Pisanie odpowiedzi na dobre pytania to taka wspaniała praktyka! Ja ją uwielbiam i robię często dla siebie i zapraszam do niej właściwie na każdym moim warsztacie, wyjeździe, w programie. To jest naprawdę pełne mocy narzędzie, dzięki któremu nie tylko dajemy sobie czas i uwagę, ale też docieramy do miejsc, zrozumień i refleksji, do których być może inaczej byśmy nie dotarli. 

Bo może nie wiesz, za czym tęsknisz, odczuwasz tylko od czasu do czasu rodzaj pustki, braku, ale nie wiesz właściwie o co Ci chodzi, a ponieważ to uczucie wcale nie jest przyjemne, to robisz coś, żeby je zagłuszyć, np. sięgasz po telefon albo włączasz serial albo szukasz czegoś do jedzenia. Wszyscy to robimy. Wszyscy bezustannie robimy coś, żeby nie czuć pustki, bólu, dyskomfortu i tęsknoty. I wcale się temu nie dziwię, ja też to robię, bo niby po co mam czuć się źle? Ale wiesz co odkryłam? Że jeśli przyjrzę się, dajmy na to, tej tęsknocie, po prostu z nią na chwilę usiądę i dowiem się za czym tęsknię, to być może będę w stanie to sobie jakoś zapewnić. Świadomość, czego dotyczy moja tęsknota daje mi szansę na jej ukojenie. I zamiast robić sobie kolejną kanapkę mogę napisać małe opowiadanko albo namalować dwie szaroniebieskie chmury. I potem jest mi jakoś lepiej, cieplej, tak, jakbym założyła miękki sweter. 

Ściskam Cię bardzo ciepło i trzymam kciuki za Twoją podróż w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: Za czym tęsknisz?

Odkryj w sobie pisarza

Wierzę w twórczą moc każdego człowieka. Przekonałam się na własnej skórze i będąc przewodnikiem w pisaniu dla innych, że twórczość nosimy w sobie. Mamy potencjał do pisania, malowania, rysowania, rzeźbienia, szycia, tworzenia muzyki… Niestety żyjemy w społeczeństwie, które nie wspiera twórczego rozwoju. Nie wiem, jak jest teraz, mam nadzieję, że lepiej, ale kiedy ja chodziłam do szkoły, lekcje plastyki i muzyki to był żart. Zresztą polskiego czy historii też… Miałam szczęście w podstawówce – polski z ciekawą nauczycielką, która za każdym razem, kiedy zadawała nam wypracowanie dawała temat piąty – “twórczy”. Jak możesz się domyślić, zawsze go wybierałam, więc niewiele było w moim zeszycie rozprawek, charakterystyk czy analiz wiersza. Ale wiem, że większość z osób nie miała tyle szczęścia. Moje lekcje polskiego w liceum też zresztą były bardzo nudne, sztampowe i nie miały nic wspólnego z czytaniem literatury z ciekawością, o pisaniu nie wspominając. 

Wychowałam się w domu pełnym książek i to mnie uratowało. Moja mama ma ogromną bibliotekę polskiej i powszechnej literatury, albumów sztuki, słowników, kiedy miałam może z 10 lat z podróży przywiozła plakat Chagalla. Wisi u moich rodziców do dziś. Pamiętam, jak oglądałam z wypiekami na twarzy pornograficzne rysunki Schulza, jak przeglądałam tomy encyklopedii “Świat sztuki” i gapiłam się na greckie wazy, jak chodziłam do pokoju mamy szukając “czegoś do czytania”, ona wyciągała dla mnie propozycje, a ja oczywiście je odrzucałam i czytałam tylko to, co wyszperałam sama. Mój tato też czytał, książki historyczne, reportaże, opowiadania… tonął w Wańkowiczu. Czytaliśmy wszyscy, graliśmy w różne gry, czasami chodziliśmy do kina, robiłam z moimi rodzeństwem teatr pełną gębą – mogę powiedzieć, że bardzo dużo konsumowaliśmy sztuki i to było wspaniałe. Ale mało jej tworzyliśmy i świadoma twórczość przyszła do mnie znacznie później. 

Zostałam redaktorką trochę przez przypadek, bo nawet nie wiedziałam, że jest taka praca. Raczej chciałam być dziennikarką, felietonistką, a wcześniej adwokatem albo bibliotekarką. Od momentu, kiedy zaczęłam wspierać innych w pisaniu minęło już bardzo wiele lat, w końcu kilka lat temu, zaczęłam na poważnie pisać sama. Przez te wszystkie lata odkryłam mnóstwo rzeczy na temat twórczości i procesu twórczego i moja praca zmieniła się wielokrotnie, bo przecież cały czas wzbogacam ją o to, czego się uczę i jak się rozwijam. Już jakiś czas temu zauważyłam, że naprawdę każdy ma w sobie twórczy potencjał. Mamy smykałkę do różnych rzeczy – ktoś z wielką łatwością zrobi stół, inna osoba od dziecka będzie piekła, a ktoś raz dwa napisze wspaniałe opowiadanie. Tak już jest, że coś nam przychodzi łatwiej, coś trudniej, bardzo wielu rzeczy możemy się nauczyć (pisania też, bo to praktyczna umiejętność jak wiele innych), ale każdy, KAŻDY ma w sobie artystyczny kawałek. Pytanie tylko do jakiej sztuki najbardziej go ciągnie i czy odnajdzie w sobie to ziarenko i będzie je podlewać?

Na podstawie ponad 10 lat doświadczenia pracy z pisarzami aspirującymi i zawodowymi napisałam ebooka “Odkryj w sobie pisarza”. To przewodnik po Twoim wewnętrznym świecie – zabieram Cię za rękę i pokazuję Ci krok po krok jak możesz spotkać i poznać lepiej pisarza, który już w Tobie mieszka. To nie jest poradnik o technicznej stronie pisania czy zbiór wiedzy na temat pisarskiego warsztatu. To jest książka, która pomoże Ci zbliżyć się do Twojego pisania, zrozumieć lepiej siebie i Twoją twórczość. Tytuł jest dosłowny – bo w trakcie czytania i odpowiadania na moje pytania (jest ich mnóstwo!) naprawdę odkrywasz w sobie pisarza. Dowiadujesz się jakim jesteś pisarzem, czego potrzebujesz do pisania i co jest dla Ciebie najważniejsze. Kiedy już poznasz swoją pisarską stronę, pisanie stanie się o niebo łatwiejsze! To jak z nowym zwierzęciem domowym – kiedy trafia pod Twój dach, pierwsze dni czy nawet tygodnie mogą być koszmarem, a im bardziej uczysz się jego zwyczajów i potrzeb, tym coraz łatwiej wam się razem żyje, aż w końcu cieszycie się w pełni swoją obecnością. 

Wiem, że mieszka w Tobie wspaniały pisarz. I nie mogę się doczekać, aż w pełni go odkryjesz i zaczniesz cieszyć się pisaniem jeszcze bardziej. 

ODPUSZCZENIE KONTROLI

Poszłam sama na ecstatic dance. Byłam tam już wiele razy, ale zawsze z kimś. Z koleżanką, znajomymi, z partnerem… Z kimś, z kim w trakcie wieczoru mogłam spotkać się na przerwę, pogadać, z kim łapałam kontakt wzrokowy podczas tańczenia. Z kimś kto mniej lub bardziej towarzyszył mi przez cały wieczór. I tym samym stawał się moim punktem odniesienia, bezpiecznym kawałkiem świata, kontekstem. Kotwicą. Dwa tygodnie temu poszłam sama. Oczywiście wiedziałam, że pewnie spotkam tam trochę osób, które znam, ale przyjechałam sama, weszłam sama, sama siadłam przy ognisku i sama poszłam tańczyć. Nie było nikogo, z kim bym się “łapała”, sprawdzała od czasu do czasu co się z tą osobą dzieje. Zamknęłam oczy i tańczyłam sama. 

Zupełnie niespodziewanie okazało się, że to piękne doświadczenie wolności i mojej własnej energii. Bycia nie odpowiedzialną za nikogo, z nikim powiązaną. Osobną w tłumie. Otwartą i jednocześnie zanurzoną w sobie. Taniec zabrał mnie znacznie głębiej niż zazwyczaj. Podróżowałam w swoim ciele, w kosmosie, w moim umyśle. Pozwoliłam sobie płynąć bez żadnych ograniczeń. 

Następnego dnia rano siedziałam na balkonie i pisałam w dzienniku o tym doświadczeniu. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie podróżowałam tak daleko i głęboko, kiedy kilka dni wcześniej byłam w tym samym miejscu z koleżanką. Odpowiedź pojawiła się szybko: bo część mnie była zajęta sprawdzaniem, gdzie ona jest, czy wszystko w porządku. Część mnie była zajęta kontrolą. Kiedy byłam tam sama, odpuściłam zupełnie kontrolę. 

Czy to nie fascynujące, że w zasadzie ciągle coś kontrolujemy? Nawet która jest godzina! Noszenie zegarka to przecież kontrola. Sprawdzanie telefonu już na maksa. Skąd ta potrzeba? Dlaczego potrzebujemy mieć ciągłą kontrolę nad rzeczywistością? Przecież nie jesteśmy w stanie zagrożenia… Od kilku lat uczę się po prostoty bycia, odpuszczania kontroli, poddawania się temu, co się wydarza. Oczywiście nie da się tak żyć w 100%, zwłaszcza, jeśli się pracuje zawodowo, ale przecież praca to kilka godzin dziennie, a potem można odpuścić. Nawet jeśli ktoś ma bardzo dużo obowiązków, to zawsze jest w końcu moment, kiedy już nie musimy niczego kontrolować. Ale często wcale z niego nie korzystamy. Wręcz przeciwnie, kontrolujemy jeszcze bardziej… 

Widzę jak odpuszczenie kontroli działa na moją twórczość. Jak górska woda dla wysuszonych roślin. Odżywia, wpuszcza życie. Kiedy jestem w stanie kontroli, bardzo trudno jest mi tworzyć, bo natychmiast oceniam wszystko, co stworzyłam. Mogę przestać oceniać i poddać się fali twórczości tylko kiedy przestaję kontrolować. 

Jak jest dla Ciebie? Czy umiesz nie kontrolować chociaż przez jakiś czas? Czy umiesz pójść na spacer bez zegarka i telefonu? Czy chcesz odżywić swoją twórczość?

Pierścionek mojej babci

Kiedy moja babcia zmarła, moja mama otworzyła szafę i pokazała mi kilka zdjęć, mogłam sobie wybrać na pamiątkę po niej co chciałam. Przyciągnął mnie od razu pierścionek, z dużym zielonym oczkiem. Wyglądał tanio, na szybko uznałam, że to jakiś plastik, pewnie z odpustu (bo moja babcia była biedna i religijna), ale to nie ma dla mnie znaczenia, noszę czasami biżuterię z kiosku. Na dodatek to mały przedmiot, bezproblemowy, co ma znacznie kiedy się człowiek często przeprowadza i to jeszcze na ogół na różne końce świata (podobały mi się bardzo kredens i toaletka, no ale nie wchodziły w grę, raczej nie spakuję ich do walizki). Zabrałam go i schowałam do metalowego pudełka po ciastkach (spod hali targowej w Krakowie, uwielbiam ten targ staroci), gdzie trzymam biżuterię, bo był na mnie trochę za duży. Leżał tam kilka lat, nie wiem, może 3 może 5. 

W ostatnie lato, kiedy grzebałam w moich schowanych na strychu rzeczach, natknęłam się na niego i przyjrzałam mu się w wątłym zakurzonym świetle. 

Nadal był za duży. 

Ale zachciało mi się go nosić, więc wsunęłam do kieszeni spódnicy, a potem schowałam do małego drewnianego pudełeczka z Kaszmiru, w którym przechowuję biżuterię podróżującą ze mną. 

Dojechał na Bali, został wypakowany w nowym domu, dostało mu się miejsce na rączce z mosiądzu, na kciuku, kamień opierał się na środku malutkiej dłoni. Czasami na niego patrzyłam, raz czy dwa założyłam go do turkusowej sukienki. 

Kiedy w grudniu jechałam do Indii, spakowałam bardzo mało biżuterii, ale jego też  wrzuciłam do małego woreczka z kremowego lnu. 

W Indiach zaczęłam go nosić natychmiast i cały czas. Codziennie rano zakładałam go razem z moich ulubionym pierścionkiem z kwiatem życia, przyzwyczaiłam się do jego obecności na serdecznym palcu mojej prawej dłoni. Polubiłam powolne obracanie go kciukiem (bo przecież jest za duży, więc bardzo łatwo się kręci). Siedział tam sobie i chodził ze mną ulicami, jadł samosy, pił czaj, patrzył na orły, pływał w oceanie i chłodził się w rzece. 

Sprawiało mi przyjemność, że jest ze mną w takich miejscach, podróżuje, że moja babcia, która chyba nigdy nie wyjechała z Polski (może do Bułgarii na wczasy w latach 70.? nie sądzę), może teraz patrzeć na mnie i jej pierścionek zwiedza ze mną tak egzotyczny dla niej świat. 

Któregoś wieczora szwendałam się główną ulicą, od niechcenia oglądając stragany i zatrzymałam się przy szklanej gablocie z biżuterią z Kaszmiru. Podobał mi się pierścionek z różowym kwarcem, z ciepłożółtego mosiądzu. 

– Chcesz go obejrzeć? Poczekaj, otworzę – sprzedawca z zaskakująco małym nosem nachylił się i zaczął otwierać gablotę. Skrzypnęło.

– Skąd jesteś? – przyglądałam się jego gładko ogolonym policzkom i mocnej sylwetce.

– Z Kaszmiru – spojrzałam na mnie z uśmiechem i poprawił kołnierzyk granatowej koszuli. 

– Naprawdę? To gdzie jest twój duży nos? – mrugnęłam okiem, a on się roześmiał. Już wiedziałam, że na pierścionek dostanę zniżkę. 

Gablota stała otworem. Sięgnęłam po mnące się perliście różowe cudo i zdjęłam pierścionek babci, żeby przymierzyć nowy. Miał idealny rozmiar. 

– Piękny jadeit – sprzedawca stał blisko, czułam zapach jego wody kolońskiej – mogę zobaczyć?

– Oczywiście, proszę, ale to chyba nie jest jadeit, to tani pierścionek po mojej babci – podałam mu go na otwartej dłoni, a on chwycił grubymi palcami. 

– Naturalnie, że to jadeit – przyglądał się z bliska – na dodatek w pięknym różowym złocie.

– Jesteś pewny? – teraz ja też nachyliłam się nad jego dłonią.

– Tak, jeszcze zobaczę pod lupą, ale jestem pewny – zamknął gablotę i ruszył do środka sklepu – jestem jubilerem od czterdziestu lat, a ojciec mnie kształcił od dziecka.

Poszłam za nim zostawiając japonki na schodkach. Siedział już za ladą, pod lupą oglądając pierścionek mojej babci. Wskazał mi głową mały stołeczek. 

– Na sto procent jadeit i różowe złoto, nie ma się nad czym zastanawiać. – podniósł głowę i podał mi pierścionek – na dodatek bardzo pięknie wykonany. 

Dopiero teraz przyjrzałam się rzeczywiście bardzo misternie zrobionym zawijasom koło kamienia. Założyłam go jeszcze raz, uroczyście i na nowo, czując jakby z hukiem gdzieś otworzyły się drzwi. 

Wieczorem napisałam do mojej mamy z pytaniem, jakim cudem babcię stać było na złoty pierścionek z jadeitem, ale to już zupełnie inna historia. A czemu opowiadam Ci tą? Bo jest dla mnie o tym, że często rzeczy nie są tym, czym nam się wydaje. I o tym, że wszędzie, absolutnie wszędzie są historie, które cały czas się dzieją, a my nie mamy o nich pojęcia. 

Jaki film reżyserujesz?

Im dłużej zajmuję się literaturą, tym bardziej widzę, że pisząc naprawdę nie da się uciec od siebie. Niedawno miałam ciekawe spotkanie z autorką, znamy się od wielu lat, napisała już ze mną kilka książek. Rozmawiałyśmy oczywiście o tej, którą pisze aktualnie. Zapytałam ją o jedno z przekonań bohaterki, dla mnie nie pasujące do jej charakteru. Co się okazało? Że autorka zupełnie nieświadomie obdarowała bohaterkę swoim przekonaniem. Co więcej – nie do końca była go nawet świadoma. Roześmiała się, kiedy rzuciłam na nie światło. 

To tylko jedna z wielu historii, które są dla mnie dowodem na to, jak bardzo nasze pisanie pokazuje nam nasze wnętrze. Często również te fragmenty nas, których sami w sobie nie widzimy! I jeśli nikt nam ich nie pokaże, to nadal nie będziemy ich dostrzegać, będą sobie istnieć w kostiumie naszych bohaterów i naszych fabuł. Jak to się dzieje? I czy dzieje się tylko w pisaniu? 

Myślę, że to grubsza sprawa i ma coś wspólnego z filmami… 

Moim zdaniem widzimy świat, ludzi, wydarzenia, nasze relacje nie do końca takimi jakie są, ale przez pryzmat naszych przekonań. Te przekonania działają trochę jak filtry w apce do zdjęć – zmieniają obraz, przekrzywiają ją, koloryzują albo sprawiają, że jest czarno-biały. Jeśli choć raz widziałaś/łeś te filtry w telefonie, to wiesz, o czym mówię. Mogą zmienić zdjęcie całkowicie. Myślę, że mamy w naszych głowach tyle filtrów, które nakładają się na nasze postrzeganie rzeczywistości, ze często do tej rzeczywistości nie mamy dostępu, nie jesteśmy w stanie zobaczyć jej saute, bez żadnego filtra. 

Co się wtedy dzieje? Żyjemy życiem, które jest dalekie od rzeczywistości. Żyjemy w krainie filtrów, przez które widzimy i oceniamy ludzi wokół nas, to, co nam się przydarza, naszą codzienność. Możesz sobie teraz wyobrazić sytuację, kiedy na przykład mam na stałe zainstalowane filtry noir, czyli mroczne, czarno-białe, wyostrzające kontrast. Widzisz jak wtedy postrzegam rzeczywistość? Co wyświetla się w moim prywatnym kinie? Jak bardzo dalekie moje widzenie świata jest od tego, jaki on jest naprawdę?

Nasze życie jest jak film, którego jesteśmy reżyserem. 

To zjawisko dotyczy nas wszystkich, więc w efekcie każdy z nas tylko ogląda film w swoim kinie, ze swoimi filtrami. I oczywiście myśli, że wszyscy widzą to samo, że wszystkim wyświetla się ten sam film. Nic podobnego! Każdy ma taki film, jakie ma filtry. Co więcej, na dodatek obsadza ludzi ze swojego otoczenia w rolach pasujących do filmu i tak ich widzi, przez pryzmat swoich filtrów. Naturalnie każdy z nas jest tez w tych rolach obsadzany, cały czas. Wszyscy zachowujemy się jak banda kiepskich reżyserów!

A co z tym ma wspólnego pisanie?

Pisanie jest jak lustro – w nim odbijają się nasze filtry. Jeśli będziemy chcieli je zobaczyć, to pisanie może być dla nas niesamowitym doświadczeniem. Dzięki niemu możemy dostrzec w jaki sposób widzimy rzeczywistość.

Dla mnie cały myk polega na tym, żeby warstwa po warstwie zobaczyć nasze filtry i z nich rezygnować. Zacząć widzieć rzeczywistość taką, jaka jest. To się dzieje powoli, małymi kawałeczkami, ale jest możliwe. Wtedy jesteśmy coraz bliżej doświadczania życia bez reżyserowania, bez zakrzywiania go. 

Dla mnie to fascynująca ścieżka, niekończąca się podróż w głąb siebie, poznawania moich przekonań, dostrzegania moich filtrów. Często mogę się przy tym nieźle uśmiać! Jeśli czujesz, że Cię to kręci i też chcesz zacząć dostrzegać swoje filtry, przyjrzyj się swojemu pisaniu. Zabaw się w detektywa i popatrz uważnie – jaki film reżyserujesz?