
Poszłam sama na ecstatic dance. Byłam tam już wiele razy, ale zawsze z kimś. Z koleżanką, znajomymi, z partnerem… Z kimś, z kim w trakcie wieczoru mogłam spotkać się na przerwę, pogadać, z kim łapałam kontakt wzrokowy podczas tańczenia. Z kimś kto mniej lub bardziej towarzyszył mi przez cały wieczór. I tym samym stawał się moim punktem odniesienia, bezpiecznym kawałkiem świata, kontekstem. Kotwicą. Dwa tygodnie temu poszłam sama. Oczywiście wiedziałam, że pewnie spotkam tam trochę osób, które znam, ale przyjechałam sama, weszłam sama, sama siadłam przy ognisku i sama poszłam tańczyć. Nie było nikogo, z kim bym się “łapała”, sprawdzała od czasu do czasu co się z tą osobą dzieje. Zamknęłam oczy i tańczyłam sama.
Zupełnie niespodziewanie okazało się, że to piękne doświadczenie wolności i mojej własnej energii. Bycia nie odpowiedzialną za nikogo, z nikim powiązaną. Osobną w tłumie. Otwartą i jednocześnie zanurzoną w sobie. Taniec zabrał mnie znacznie głębiej niż zazwyczaj. Podróżowałam w swoim ciele, w kosmosie, w moim umyśle. Pozwoliłam sobie płynąć bez żadnych ograniczeń.
Następnego dnia rano siedziałam na balkonie i pisałam w dzienniku o tym doświadczeniu. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie podróżowałam tak daleko i głęboko, kiedy kilka dni wcześniej byłam w tym samym miejscu z koleżanką. Odpowiedź pojawiła się szybko: bo część mnie była zajęta sprawdzaniem, gdzie ona jest, czy wszystko w porządku. Część mnie była zajęta kontrolą. Kiedy byłam tam sama, odpuściłam zupełnie kontrolę.
Czy to nie fascynujące, że w zasadzie ciągle coś kontrolujemy? Nawet która jest godzina! Noszenie zegarka to przecież kontrola. Sprawdzanie telefonu już na maksa. Skąd ta potrzeba? Dlaczego potrzebujemy mieć ciągłą kontrolę nad rzeczywistością? Przecież nie jesteśmy w stanie zagrożenia… Od kilku lat uczę się po prostoty bycia, odpuszczania kontroli, poddawania się temu, co się wydarza. Oczywiście nie da się tak żyć w 100%, zwłaszcza, jeśli się pracuje zawodowo, ale przecież praca to kilka godzin dziennie, a potem można odpuścić. Nawet jeśli ktoś ma bardzo dużo obowiązków, to zawsze jest w końcu moment, kiedy już nie musimy niczego kontrolować. Ale często wcale z niego nie korzystamy. Wręcz przeciwnie, kontrolujemy jeszcze bardziej…
Widzę jak odpuszczenie kontroli działa na moją twórczość. Jak górska woda dla wysuszonych roślin. Odżywia, wpuszcza życie. Kiedy jestem w stanie kontroli, bardzo trudno jest mi tworzyć, bo natychmiast oceniam wszystko, co stworzyłam. Mogę przestać oceniać i poddać się fali twórczości tylko kiedy przestaję kontrolować.
Jak jest dla Ciebie? Czy umiesz nie kontrolować chociaż przez jakiś czas? Czy umiesz pójść na spacer bez zegarka i telefonu? Czy chcesz odżywić swoją twórczość?