Pierścionek mojej babci

Kiedy moja babcia zmarła, moja mama otworzyła szafę i pokazała mi kilka zdjęć, mogłam sobie wybrać na pamiątkę po niej co chciałam. Przyciągnął mnie od razu pierścionek, z dużym zielonym oczkiem. Wyglądał tanio, na szybko uznałam, że to jakiś plastik, pewnie z odpustu (bo moja babcia była biedna i religijna), ale to nie ma dla mnie znaczenia, noszę czasami biżuterię z kiosku. Na dodatek to mały przedmiot, bezproblemowy, co ma znacznie kiedy się człowiek często przeprowadza i to jeszcze na ogół na różne końce świata (podobały mi się bardzo kredens i toaletka, no ale nie wchodziły w grę, raczej nie spakuję ich do walizki). Zabrałam go i schowałam do metalowego pudełka po ciastkach (spod hali targowej w Krakowie, uwielbiam ten targ staroci), gdzie trzymam biżuterię, bo był na mnie trochę za duży. Leżał tam kilka lat, nie wiem, może 3 może 5. 

W ostatnie lato, kiedy grzebałam w moich schowanych na strychu rzeczach, natknęłam się na niego i przyjrzałam mu się w wątłym zakurzonym świetle. 

Nadal był za duży. 

Ale zachciało mi się go nosić, więc wsunęłam do kieszeni spódnicy, a potem schowałam do małego drewnianego pudełeczka z Kaszmiru, w którym przechowuję biżuterię podróżującą ze mną. 

Dojechał na Bali, został wypakowany w nowym domu, dostało mu się miejsce na rączce z mosiądzu, na kciuku, kamień opierał się na środku malutkiej dłoni. Czasami na niego patrzyłam, raz czy dwa założyłam go do turkusowej sukienki. 

Kiedy w grudniu jechałam do Indii, spakowałam bardzo mało biżuterii, ale jego też  wrzuciłam do małego woreczka z kremowego lnu. 

W Indiach zaczęłam go nosić natychmiast i cały czas. Codziennie rano zakładałam go razem z moich ulubionym pierścionkiem z kwiatem życia, przyzwyczaiłam się do jego obecności na serdecznym palcu mojej prawej dłoni. Polubiłam powolne obracanie go kciukiem (bo przecież jest za duży, więc bardzo łatwo się kręci). Siedział tam sobie i chodził ze mną ulicami, jadł samosy, pił czaj, patrzył na orły, pływał w oceanie i chłodził się w rzece. 

Sprawiało mi przyjemność, że jest ze mną w takich miejscach, podróżuje, że moja babcia, która chyba nigdy nie wyjechała z Polski (może do Bułgarii na wczasy w latach 70.? nie sądzę), może teraz patrzeć na mnie i jej pierścionek zwiedza ze mną tak egzotyczny dla niej świat. 

Któregoś wieczora szwendałam się główną ulicą, od niechcenia oglądając stragany i zatrzymałam się przy szklanej gablocie z biżuterią z Kaszmiru. Podobał mi się pierścionek z różowym kwarcem, z ciepłożółtego mosiądzu. 

– Chcesz go obejrzeć? Poczekaj, otworzę – sprzedawca z zaskakująco małym nosem nachylił się i zaczął otwierać gablotę. Skrzypnęło.

– Skąd jesteś? – przyglądałam się jego gładko ogolonym policzkom i mocnej sylwetce.

– Z Kaszmiru – spojrzałam na mnie z uśmiechem i poprawił kołnierzyk granatowej koszuli. 

– Naprawdę? To gdzie jest twój duży nos? – mrugnęłam okiem, a on się roześmiał. Już wiedziałam, że na pierścionek dostanę zniżkę. 

Gablota stała otworem. Sięgnęłam po mnące się perliście różowe cudo i zdjęłam pierścionek babci, żeby przymierzyć nowy. Miał idealny rozmiar. 

– Piękny jadeit – sprzedawca stał blisko, czułam zapach jego wody kolońskiej – mogę zobaczyć?

– Oczywiście, proszę, ale to chyba nie jest jadeit, to tani pierścionek po mojej babci – podałam mu go na otwartej dłoni, a on chwycił grubymi palcami. 

– Naturalnie, że to jadeit – przyglądał się z bliska – na dodatek w pięknym różowym złocie.

– Jesteś pewny? – teraz ja też nachyliłam się nad jego dłonią.

– Tak, jeszcze zobaczę pod lupą, ale jestem pewny – zamknął gablotę i ruszył do środka sklepu – jestem jubilerem od czterdziestu lat, a ojciec mnie kształcił od dziecka.

Poszłam za nim zostawiając japonki na schodkach. Siedział już za ladą, pod lupą oglądając pierścionek mojej babci. Wskazał mi głową mały stołeczek. 

– Na sto procent jadeit i różowe złoto, nie ma się nad czym zastanawiać. – podniósł głowę i podał mi pierścionek – na dodatek bardzo pięknie wykonany. 

Dopiero teraz przyjrzałam się rzeczywiście bardzo misternie zrobionym zawijasom koło kamienia. Założyłam go jeszcze raz, uroczyście i na nowo, czując jakby z hukiem gdzieś otworzyły się drzwi. 

Wieczorem napisałam do mojej mamy z pytaniem, jakim cudem babcię stać było na złoty pierścionek z jadeitem, ale to już zupełnie inna historia. A czemu opowiadam Ci tą? Bo jest dla mnie o tym, że często rzeczy nie są tym, czym nam się wydaje. I o tym, że wszędzie, absolutnie wszędzie są historie, które cały czas się dzieją, a my nie mamy o nich pojęcia.