Gruba. Oczywiście, tylko gruba. Bardzo gruba. Choć, oczywiście, niezbyt ciężka, w każdym znaczeniu tego słowa. Taka, żeby dało się ją jakoś utrzymać. I wytrzymać. Ale gruba po prostu musi być. Takie lubię najbardziej i wiem, że nie jestem w tym odosobniona. Powieść. Jedyna kobieta, przy której słowo „gruba” brzmi jak rozkoszna obietnica i nie zalatuje tym stresogennym, neurotycznym zapaszkiem brokułów na parze – „och, nie, dziękuję, naprawdę, w tym tygodniu jem tylko brokuły, bo jestem TAKA GRUUUBA…” Ale wracajmy do powieści. No więc kocham zabrać taką grubą do łóżka albo na kanapę i dać się jej porwać, wciągnąć, sponiewierać nawet, naprawdę to kocham, jak wiele innych znanych mi, osobiście lub ze słyszenia, osób. Chcemy czytać grube powieści, i takie też chcemy pisać. Co zresztą ma sens, prawda? Tyle, że jeśli przeczytanie liczącej, powiedzmy, 500 stron powieści wymaga czasu, a także pewnego zaangażowania, to co dopiero jej napisanie. Postaci, wątki, tło… cały ten, no, research… Nie wspominając już o tym, co właściwie powinno znaleźć się na początku tej wyliczanki – pomyśle, który zbierze to wszystko do, excusez le mot, kupy. Kupa roboty, prawda? To nie przypadek, że większość pisarzy zaczyna od opowiadań. Opowiadania, no właśnie… osobiście długo nie przepadałam. Wciągnie się człowiek w akcję, przywiąże do bohatera, zaintryguje – a trzy strony dalej jest już po wszystkim. Przeżywałam ten żal wielokrotnie, bo przecież opowiadania też czytałam. Wśród lektur na różnych etapach edukacji było ich sporo. Więc kiedy jeden z moich przyjaciół, fotograf czytujący wyłącznie instrukcje obsługi aparatów, poprosił mnie o coś do czytania – „tylko wiesz, żeby to było krótkie, ale rozumiesz, naprawdę krótkie” – właściwie nie musiałam się długo zastanawiać. Dałam mu „9 opowiadań” Salingera i na efekt też nie czekałam długo – zadzwonił do mnie następnego dnia o siódmej rano – o siódmej rano, w sobotę, rozumiecie? – i powiedział tylko: „To opowiadanie… to pierwsze… no to po prostu jest mistrzostwo świata”. Cóż, polemiki nie było, bo akurat jestem tego samego zdania. Mistrzostwo świata w kategorii Dzieło Literackie na 20 stron. Okazuje się, że 20 stron zupełnie wystarcza, żeby przenieść czytelnika na inny poziom. Żeby go ponieść w nieznane. Jeśli powieść jest jak podróż – ze wszystkimi jej meandrami, spotykanymi po drodze ludźmi, widokami, które przesuwają się powoli za oknami różnych środków transportu, i tak dalej, i temu podobne – to opowiadanie jest jak porwanie przez obcych albo nagła teleportacja do innego kraju (w zależności od tego, czy bliżej nam do konwencji sci-fi czy odmiennych stanów świadomości hinduskich mistyków). Opowiadanie, z definicji krótkie (short story) musi na 10-20 stronach pokazać i oddać to, na co przeciętna powieść ma ich 250. Jedziemy na skróty, to chyba oczywiste? Postać zbudowana na jednym dialogu. Sytuacja pokazana w dwóch celnych zdaniach. Na więcej nie masz czasu, a przede wszystkim miejsca. Nie będę się rozwodziła nad zasadami, jakimi rządzi się pisanie krótkich form literackich, bo w sieci jest wiele miejsc, gdzie są one rzetelnie przedstawione. Ale… gdybym właśnie chciała napisać swoje pierwsze opowiadanie, to zaraz po zapoznaniu się z zasadami przeczytałabym ciurkiem ze 20-25 takich, które już powstały, takich naprawdę dobrych. Najpierw tak po prostu, a potem jeszcze raz, już odnotowując w pamięci, albo gdzie indziej, fragmenty, które zwróciły moją uwagę, spodobały mi się, poruszyły mózg albo emocje. Że 25 to dużo? Oj tam, w przeliczeniu na strony to mniej więcej tyle, co jedna powieść, z tych grubszych. Więc Salinger, tak, koniecznie. I Hemingway. Capote. I Rushdie. Borowski, Woolf, Lem. Bradbury. Munro. Wiem, trochę chaotyczna ta lista i, oczywiście, niekompletna. Ale naprawdę jest z czego wybierać. I warto spróbować. Bo mimo szczerych chęci a nawet umiejętności, nawet talentu, nie każdy napisze grubą, czy choćby chudą powieść. Nie mówiąc już o jej wydaniu. A opowiadanie to taka forma na miarę zwykłego śmiertelnika, takiego jak ja i Ty. I do druku krótsza droga. To co – teleportujesz? Joanna Nałęcz Atrament bardzo...
Read MoreW ostatnim artykule pisałam o oprogramowaniu do pisania dłuższych tekstów i do blogowania. Dzisiaj będzie o aplikacjach, które nie są typowymi edytorami tekstu, ale przydają się w procesie twórczym – do robienia notatek, do tworzenia map myśli, do motywowania się. Do notatek Co, jeśli genialny pomysł dopadnie nas na spacerze? Wyciągamy telefon i zapisujemy, go rzecz jasna! Pomogą nam w tym aplikacje do notatek,. W tej sekcji zamieściłam też oprogramowanie do robienie map myśli, dzięki któremu łatwiej nam zaplanować fabułę. Simplenote (iOS, Android, Mac, Windows, Linux, aplikacja w przeglądarce) simplenote.com Jak sama nazwa wskazuje, Simplenote jest prosty. Mało bajerów, zero formatowania – tylko okienko z notatkami i lista poprzednich notatek. Jest opcja przypinania ważnych wpisów na górze listy, dodawania do nich etykietek (np. „Pomysły na pisanie” albo „Przepisy cioci Gosi”) i wyszukiwania. Programu można używać na wszystkim, bez problemu synchronizuje się między urządzeniami, nie wiesza się, jest szybki i darmowy. Dobra rzecz. Cena: darmowy Google Keep (Android, iOS, aplikacja w przeglądarce) https://www.google.com/keep/ Google Keep to prosta aplikacja do notatek połączona z naszym kontem w Googlu. Do wpisów można przyklejać zdjęcia i dodawać tagi, można też przypinać najważniejsze zapiski u góry programu albo je kolorować, żeby się wyróżniały. Można też w programie ustawiać przypomnienia – tak, aby dany tekst wyświetlił nam się o określonej porze. Ciekawą opcją jest możliwość współdzielenia notatek jak w Google Docs. Ja używałam tego głównie do robienia list zakupów z partnerem, ale jeśli ktoś pisze we współpracy z inną osobą, to pewnie użyje tej funkcji w bardziej ambitnych celach. Solidny darmowy program. Warto wypróbować. Cena: darmowy OneNote (iOS, Android, macOS, Windows, aplikacja przeglądarkowa) https://products.office.com/pl-pl/onenote/digital-note-taking-app OneNote to kombajn, w którym można zrobić wszystko. Sam edytor tekstu ma formę dużej kartki papieru, na której możemy wpisywać notatki, gdziekolwiek tylko klikniemy. Poszczególne zapiski można przenosić, łączyć na stronie strzałkami czy brać je w ramki i w ten sposób tworzyć mapy myśli. Wpisy można też formatować. Zaletą programu jest uporządkowanie notatek, które organizujemy sobie w notesy, sekcje i strony sekcji. Przy planowaniu powieści możemy utworzyć sobie specjalny notes na konkretną książkę, w nim, na przykład, sekcję „bohaterowie”, w której założymy osobną stronę z informacjami na temat każdego bohatera. Do OneNote’a można wrzucać obrazki, linki, pdfy i pliki dźwiękowe. Można w nim rysować jak w Paincie. Można też poszczególne notatki chronić hasłem. Program synchronizuje nasze notesy pomiędzy wszystkimi urządzeniami. Umożliwia też dzielenie się naszymi zapiskami z współautorami i wspólną edycję. Czy wspominałam, że jest darmowy? Poza możliwością dodawania tagów, OneNote ma wszystko, czego tylko dusza zapragnie za dokładnie zero złotych. Cena: darmowy Evernote (iOS, Android, Mac, Windows, aplikacja przeglądarkowa) https://evernote.com/intl/pl/ Jeden z najpopularniejszych programów do notatek. Podobnie jak Simplenote i OneNote synchronizuje nasze zapiski pomiędzy różnymi urządzeniami. Można w nim zapisywać nagrania, obrazki, treści stron internetowych, można też dodawać dokumenty w formie załączników. Możne przyczepiać najważniejsze notatki u góry programy. Wszystko zapisywane jest w chmurze. Przy darmowym korzystaniu w programu mamy na swoje notesy 60 MB przestrzeni, przy przejściu na plan Premium za 11 zł miesięcznie do dyspozycji dostajemy 10 GB, przy planie Business – 20 GB + 2GB na użytkownika. Podstawowy, darmowy plan nie oferuje nam niestety możliwości korzystania z programu offline na telefonie. Współtworzenie notatek jest opcją tylko w planie Business. To, wraz z brzydkim interfejsem, odrzuca mnie trochę od Evernote, ale jest to solidny program do notatek, który dla wielu stanowi alternatywę dla OneNote. Cena: darmowy plan podstawowy, 11 zł/m-c za plan Premium, 36 zł/m-c za użytkownika za plan Business Scapple (Mac, Windows) https://www.literatureandlatte.com/scapple/overview Prosty program do tworzenia map myśli od twórców Scrivenera. Po otworzeniu aplikacji mamy przed sobą wielką płachtę, na której możemy robić notatki w dowolnym miejscu. Tak, jak w OneNote, możemy nasze zapiski przesuwać i łączyć strzałkami. Możemy je też scalać, rozdzielać i importować do Scrivenera. Często używam tego programu do wymyślania fabuł. Wpisuje w Scapple pomysły na wydarzenia w opowiadaniu czy w powieści, przesuwam je, zmieniam kolejność, a następnie przeciągam je do Scrivenera, gdzie każda notatka staje się sceną. Mapę myśli można też tam dodać jako osobny dokument. Cenię sobie Scapple za jego prostotę i dobrą integrację z moim ulubionym programem do pisania, ale...
Read MorePodobno do napisania „Gry o Tron” wystarczy WordStar na starym komputerze z DOSem. To argument, który zawsze ktoś podnosi, kiedy pada temat softu pisarskiego. Teoretycznie – racja. Na upartego można napisać powieść w Notepadzie. Można pisać nawet tępą kredką na papierze toaletowym. Ale czy warto? O ile krótki tekst czy nawet pracę licencjacką można napisać w czymkolwiek, to przy naprawdę długich tekstach problem oprogramowania pisarskiego zaczyna być palący. Warto zainwestować w aplikację, która nie zawiesi się nawet przy odpalaniu 500-stronicowego manuskryptu powieści, pozwoli łatwo zorganizować tekst i wyedytować go bez bólu. Ale nawet jeśli chcemy pisać fraszki o naszym kocie, to niezawodny, funkcjonalny i piękny program uczyni może uczynić proces twórczy trochę przyjemniejszym. Oto moja lista rankingowa najciekawszego oprogramowania pisarskiego. Gdy piszemy powieść: Program do pisania powieści musi dla mnie spełniać trzy wymagania. Musi działać szybko i nie zawieszać się nawet przy dużej ilości tekstu. Musi mieć możliwość nawigowania pomiędzy scenami i łatwego ich przenoszenia. I musi pokazywać strukturę powieści. I tu wygrywa: Scrivener (Mac, Windows, iOS) https://www.literatureandlatte.com Scrivener to połączenie edytora tekstu, plannera powieści i teczki na wycinki. Składa się z trzech paneli – organizera, w którym widać plan powieści, okienka edytora i sekcji na notatki. W kategorii programu do dłuższych tekstów, Scrivener właściwie nie ma dla mnie konkurencji. Używam go od trzech lat, napisałam w nim trzy manuskrypty powieści, doktorat, kilka opowiadań, wniosek grantowy, które obecnie płaci za moje rachunki oraz wiele artykułów naukowych. Przez trzy lata nie zawiesił się ani razu, nawet jeśli miał nawalone 100 000 słów tekstu, milion notatek i kilka pdfów dołączonych do sekcji „Research”. Poza tym kocham w nim automatyczne zapisywanie pracy co dwie sekundy oraz opcję robienia back-upu w wybranym miejscu na komputerze za każdym razem, kiedy zamykam program. W Scrivenerze można zrobić praktycznie wszystko. Ze względu na ogromne możliwości, program może być na początku przytłaczający dla użytkownika. Jednak po obejrzeniu kilku tutoriali i pierwszych kilku tekstach, nie będziemy chcieli wrócić do czegokolwiek innego. Cena: program kosztuje 45 dolarów (215 zł w App Storze)i moim zdaniem jest wart swojej ceny. Dabble (Mac, Windows, aplikacja w przeglądarce) https://www.dabblewriter.com Stosunkowo nowy program, który łączy w sobie funkcjonalność Scrivenera i Google Docs. Pomoże zaplanować powieść i podzielić ja na rozdziały i sceny. Nasz tekst przechowywany jest w chmurze i możemy go edytować zarówno z poziomu przeglądarki internetowej i na zainstalowanej stacjonarnie aplikacji. Ma bardzo przyjemny tryb pełnoekranowy. Zaletą tego oprogramowania jest estetyczny interface i przemiły developer, który bardzo bierze sobie do serca opinie klientów i pomaga, jeśli napotkamy jakiekolwiek problemy. Miałam przyjemność testować Dabble w ramach akcji promocyjnej Narodowego Miesiąca Pisania Powieści (nanowrimo.org) i naprawdę dobrze się z niego korzysta. Myślę, że jest to dobra alternatywa dla wszystkich, których Scrivener przerasta, ale chcieliby mieć możliwość dzielenia tekstu na sceny i swobodnego poruszania się między nimi. Wady? Cena. Cztery dychy miesięcznie za program do pisania to opcja dla bogatych. Cena: 10 dolarów (ok. 40 zł) miesięcznie. Do blogowania i krótszych tekstów: Przez wiele lat prawdziwą zmorą było dla mnie szukanie swoich tekstów poukrywanych w milionach folderów na komputerze. Teraz do krótszych artykułów i postów blogowych używam programów, które wszystko zbierają w jednym miejscu. Moim ulubionym jest: IA Writer (Mac, Android, iOS, Windows) (https://ia.net/writer) Program prosty jak budowa cepa. Po lewej mamy listę tekstów, którą możemy sobie ukryć, po prawej minimalistyczny edytor tekstu – tylko biała strona i to, co napiszemy. Możemy sobie też włączyć funkcję podświetlania zdania lub akapitu, nad którym właśnie pracujemy i chowania całej reszty tekstu. IA Writer z jednej strony pozwala skupić się na pisaniu, z drugiej ma duże możliwości katalogowania artykułów i wyszukiwania ich po tagach. Dodatkową zaletą jest dostępność programu na różnych platformach. Mogę zanotować coś w IA writerze na telefonie, a potem dokończyć na komputerze. Wiele moich postów na bloga powstaje właśnie w ten sposób. Warto jednak podkreślić, że wersja na Windows nie jest tak dopracowana jak wersja na Maca. Cena: 140 zł za wersję na Maca Ulysses (Mac, iOS) (https://ulysses.app) Aplikacja, po której połowa Makowego światka jest w żałobie. Bardzo dobry program do pisania, stanowiący połączenie IA Writera i Scrivenera, niestety przeznaczony dla bogatych. Cena...
Read MoreTylko grafomani piszą do szuflady – nie pamiętam już, kto wypowiedział te słowa, ani kiedy, doskonale za to pamiętam, jakim tonem zostały wypowiedziane – takim, wiecie, trochę protekcjonalnym. Bo żeby pisać, trzeba być pisarzem, albo co najmniej dziennikarzem, czyż nie? Trzeba mieć talent i coś niezwykle ważnego do powiedzenia, najlepiej coś, co zmieni świat. Trzeba mieć świetny pomysł, na treść, i na formę – forma musi być super nowatorska, żeby powstało prawdziwe dzieło, w stylu, eee, neo-post-modernizmu, magicznego. Krótko mówiąc, żeby pisać trzeba mieć pewność, że odniesiemy sukces, że będą nas publikować i czytać, i pokazywać w programach typu „Pegaz”, gdzie my, w czarnych golfach i okularach będziemy odpowiadać na pytania o twórczy proces, na poważnie. Albo ewentualnie trzeba odnieść sukces komercyjny – wtedy uśmiechamy się nonszalancko na tle półki z napisem „Bestsellery miesiąca” i zapraszamy na kurs „Skandynawski kryminał w weekend”… Uch, ale daleko odpłynęłam, aż do Skandynawii. Wracam zatem, do szuflady. Bo mam taką szufladę, a jakże. Moja szuflada jest jedną z sześciu i mieści się w starej szafie po babci. Drewno od środka jest ciemniejsze niż na zewnątrz, i pachnie naftaliną, bo moja babcia w tej akurat szufladzie przechowywała dość makabryczną etolę ze zwierzątek, których nóżki i ogonki wisiały po obu stronach babci, kiedy wychodziła 1 listopada na cmentarze. Teraz leży tam fura papierów, w tym moje zapiski, tworzone… no właśnie, i tu dochodzimy do sedna sprawy. Nie, chyba jednak nie pisałam ich „do szuflady” – zresztą, co to w ogóle znaczy, pisać do szuflady? Bo właściwie nie wiem. Skonsultowałam więc problem z internetowym Słownikiem Języka Polskiego PWN i otrzymałam taką oto definicję, autorstwa Jerzego Bralczyka: Pisać do szuflady, czyli: pisać rzeczy, nieprzeznaczone, przynajmniej na razie, do druku. Piszemy, by nas czytano. Ale czasem piszemy, wiedząc, że albo na razie nie można, albo nie od razu nas przeczytają, albo, przeczytawszy, zaraz zapomną, albo nie docenią, albo nie uwierzą. Piszemy tak w ogóle, do potomności, do późnych wnuków, albo też po to, żeby coś, co powinno naszym zdaniem być napisane, napisane zostało. Dla takich rzeczy najlepsza jest szuflada. Dobrze zamykana. Teraz już wiem na pewno, że nigdy nie napisałam niczego do szuflady. Nie, to wszystko, co mam w szufladzie, napisałam dla siebie, tak, przede wszystkim dla siebie, żeby się sobie przyjrzeć, żeby gdzieś w sobie dotrzeć, coś oswoić, zrozumieć, albo pogodzić się z tym, że nie rozumiem i może nigdy nie zrozumiem. Żeby chociaż na chwilę nadać płynnej, amorficznej substancji życia jakąś formę, jakąś ramę. Żeby wziąć z niej próbkę i obejrzeć pod mikroskopem, albo właśnie wdrapać się gdzieś wyżej i spojrzeć na to wszystko z góry. Słowo pisane ma niezwykłą moc. Potrafi przyszpilić drobiazg wyłowiony przypadkiem z ruchliwej, nieobliczalnej pamięci, i wydobyć na światło, i zatrzymać; odkryć jego znaczenie albo mu je nadać. Albo mu je odebrać. Potrafi zrobić to, co jest nam akurat potrzebne. Dokumentuje zmiany, w świecie i w nas samych. Moja przyjaciółka chciała wziąć kiedyś udział w konkursie i opisała fragment swojego życia. Tekstu w końcu na nie wysłała, bo nagle wydał jej się zbyt intymny, ale długi czas potem powiedziała mi „Wiesz, natknęłam się na ten kawałek, który napisałam wtedy na konkurs WO, to było osiem lat temu… Osiem lat, a ja tej osoby, która to napisała, już nawet nie pamiętam”. No i jest jeszcze niebagatelna kwestia pracy nad pisarskim warsztatem – na czymś trzeba przecież ćwiczyć. Więc nawet jeśli akurat macie w sobie tę część, która widzi się w Pegazie (ja mam – oczywiście, że mam!) – to też warto pisać dla siebie czy też do szuflady – tym bardziej, że te szuflady są coraz częściej po prostu folderem w komputerze, a stamtąd to już naprawdę dwa kroki, trzy kliknięcia do własnej strony, do bloga, do dziesięciu, a potem może dziesięciu tysięcy czytelników. Joanna...
Read MoreOpisy to takie kawałki, które często opuszczamy. Bo są nudne, to znaczy, że są źle napisane. Dobry opis wpleciony w akcję jest wspaniały, porywający, przenosi nas do świata bohatera, powoduje, że czuję jakbym tam była! W tym miejscu dokładnie, o którym czytam, nieważne, czy to jest fikcja czy reportaż, tekst podróżnika o Tajlandii czy recenzja nowej kawiarni. Każdy tekst, który dzieje się gdzieś, potrzebuje dobrego opisu. Bez niego jesteśmy zawieszeni w próżni, wydarzenia dzieją się pośrodku białej plamy. Pisałam już o opisach przyrody i o tym jak wprowadzić do opisu ruch. A dziś chcę Cię zachęcić do wprowadzenia do opisu światła. Zauważ, że światło jest bezustannie obecne w rzeczywistości. Bardzo różne światło, w zależności do tego czy jest naturalne czy sztuczne, czy mówimy o wnętrzu czy o ulicy, o rodzaju wnętrza – bo światło jest inne w malutkiej sypialni i w hali dworca, a przecież oba są wnętrzami, o tym na co to światło jest skierowane – czy jest punktowe czy rozproszone, co ma oświetlać, jaką ma temperaturę… Może dostajesz teraz zawrotu głowy, kiedy nagle do Ciebie dociera jak bardzo wiele jest możliwości. Niestety zazwyczaj opisy wnętrz kompletnie pozbawione są światła, a raczej światło nie jest w nich zaznaczone, nie odgrywa żadnej roli, bardzo rzadko wiemy o nim cokolwiek. Czas to zmienić! Każde wnętrze zmienia się w zależności od oświetlenia. Wie o tym doskonale każdy DOP czyli Director od Photography, dyrektor fotografii, odpowiedzialny w filmie za zdjęcia. Zanim będzie cokolwiek kręcił, analizuje zastane światło albo projektuje światło, którego użyje. Przecież od tego, jakiego światła użyjemy, gdzie będzie jego źródło, pod jakim kątem będzie padać zależy jak będzie wyglądać wnętrze. Ten sam salon zalany słońcem i w pochmurny dzień wygląda inaczej, a jeszcze inaczej kiedy zapalimy lampę na stoliku i jeszcze inaczej kiedy zaświecimy na suficie wielki żyrandol. Inne elementy będą widoczne, na pewno nie raz ci się zdarzyło zauważyć jak brudne są szyby kiedy słońce nagle zaświeciło w okna, zauważyć pod kątem zakurzoną podłogę, zwrócić uwagę w świetle lampki na wytarty sztruks na fotelu, czy zauważyć zupełnie wcześniej niewidzialny obrazek na ścianie kiedy ktoś zapali nad nim światełko. Kiedy piszesz opis masz do wyboru dwie drogi: kiedy piszesz prawdę to znaczy posługujesz się istniejącym wnętrzem – przyjrzeć się dokładnie wnętrzu, które opisujesz i zauważyć w nim światło, również o różnych porach dniach i zaobserwować jak to miejsce się zmienia, jak i gdzie światło pada, co wydobywa, co zostawia w cieniu, jak się układa na materiałach, na kantach mebli, gdzie przebiega jego granica. kiedy piszesz fikcję i wymyślasz wnętrze – zastanowić się jakie jego elementy chcesz pokazać, na to chcesz zwrócić uwagę czytelnika i tak „zaprojektować” światło, żeby to zrobić. Chcesz pokazać że pokój jest zagracony i pełen przedmiotów po sufit? Zapal u góry pojedynczą mocną żarówkę, która obleje graty, a kąty zostawi ciemne. Zależy Ci na kryształowym wazonie po babci? Postaw niedaleko lampę z ciepłym światłem, a obok świecie, których ogniki będą migać setkami odbić w krysztale. Mam nadzieję, że to dla Ciebie jasne. I że Twoje opisy będą od teraz pełne...
Read More