Czy naprawdę uczysz się pisać?

Czytam teraz „Wielką magię” Elizabeth Gilbert. Byłam sceptyczna, bo nie lubię poradników, a już zwłaszcza poradników „jak być kreatywnym” i nie podobał mi się początek, ale teraz czytam z dużą przyjemnością. Myślę, że głównie dlatego, że to nie jest do końca poradnik, to raczej dość osobista książka , bo Gilbert nikomu specjalnie nie radzi, ona po prostu opowiada o swoim pisarskim doświadczeniu. A ma o czym opowiadać. Zaczęła pisać jako nastolatka i nigdy nie przestała. Jeśli wyobrażam sobie, że to jednak miałby dla kogoś być poradnik, to dla pisarzy zmagających się z odrzucaniem. Dla pisarzy, którzy nie mogą znaleźć wydawcy, którzy przeżywają frustrację. Gilbert w bardzo zabawny sposób opowiada o tym ile razy była odrzucana, a nawet jak jedno jej opowiadanie najpierw odrzucone zostało kilka lat później przez tą samą redaktorkę naczelną uznane za genialne!

Opowiada o swoim ślubowaniu, że zawsze będzie pisać – kiedy miała 16 lat zorganizowała sobie całkiem poważną ceremonię! A potem mówi:

„Pomiędzy dwudziestką a trzydziestką pisałam codziennie. Przez pewien czas miałam chłopaka, który był muzykiem i codziennie ćwiczył. On grał skale, a ja pisałam krótkie fikcyjne scenki. W obu przypadkach chodziło o to samo – żeby stale zajmować się swoim rzemiosłem, nieustannie trzymać się blisko niego. W dni, kiedy zupełnie nie miałam weny, nastawiałam sobie budzik na pół godziny i zmuszałam się, żeby bazgrać cokolwiek. (…) Wymyśliłam sobie, że zawsze uda mi się wyrwać pół godziny na pisanie nawet z najbardziej wypełnionego zajęciami dnia. I nawet jeśli szło mi beznadziejnie, zapewne potrafię się zmusić do pracy przez tych trzydzieści minut.

A w zasadzie pisanie rzeczywiście szło mi kiepsko. Naprawdę nie wiedziałam co robię. Czasami miałam wrażenie, że usiłuję rzeźbić w kości słoniowej mając na rękach kuchenne rękawice. Brakowało mi warsztatu i polotu. Napisanie jednego krótkiego opowiadania zajmowało mi czasem nawet rok. Przez większość czasu i tak naśladowałam swoich ulubionych pisarzy. Przeszłam przez fazę Hemingwaya, ale też dość poważną fazę Annie Proulx i raczej żenującą fazę Cormaca McCarthy’ego. (…)

Było to zgodne z prostą i wspaniałomyślną zasadą oferowaną przez życie: jeśli coś stale ćwiczysz, będziesz w tym coraz lepszy. Gdybym między dwudziestką a trzydziestką dzień w dzień grała w koszykówkę albo dzień w dzień wyrabiała ciasto, albo dzień w dzień uczyła się mechaniki samochodowej, zapewne w tej chwili byłabym całkiem niezła w rzutach wolnych, pieczeniu rogalików lub naprawie skrzyni biegów.

Zamiast tego uczyłam się jak pisać.

Zawsze mówię, że pisania można się nauczyć. Teraz mam na potwierdzenie mojej teorii słowa Elizabeth Gilbert. A ty nie czekaj, tylko zakładaj rękawice kuchenne i biegnij rzeźbić!

TOVE JANSSON „ZIMA MUMINKÓW”

Z okazji  Bożego Narodzenia i zimy, której w Krakowie nie ma, ale tak wiele osób tęskni za śniegiem… – fragment jednej z moich ukochanych książek.

 

Usiłował otworzyć drzwi wejściowe, ale przymarzły. Biegał popiskując od okna do okna, ale i okna były poprzymarzane. wtedy pobiegł na strych, otworzył klapę i wyszedł na dach.

Uderzyło go zimne powietrze.

Dech mu zaparło, pośliznął się i stoczył przez okap. I tak nieszczęsny Muminek znalazł się w nowym niebezpiecznym świecie i wpadł po uszy w zaspę śniegu – pierwszą, jaką mu się zdarzyło w życiu widzieć. Coś kłuło go niemile w aksamitną skórę, ale jednocześnie jego nos zwietrzył jakiś nowy zapach. Był to zapach poważny, najpoważniejszy ze wszystkich znanych mu dotąd zapachów, i trochę przerażający. Lecz sprawił, że Muminek obudził się na dobre i poczuł ciekawość.

Nad doliną rozpościerał się szary półmrok. Ale teraz dolina nie była zielona, tylko biała. Wszystko, co się kiedyś ruszało, zrobiło się nieruchome. Wszelkie żywe dźwięki zamilkły. Wszystko, co było kanciaste, stało się okrągłe.

– To jest śnieg – szepnął Muminek. – Słyszałem o tym od Mamy, to nazywa się śnieg.

Bez wiedzy Muminka jego aksamitna skóra postanowiła powoli stać się futerkiem, które mogło przydać się w zimie. Wymagało to trochę czasu, ale decyzja została powzięta. A decyzja to zawsze rzecz pożyteczna.

Tymczasem Muminek dalej z trudem wędrował przez śnieg, aż doszedł do rzeki. Była to ta sama rzeka, która przejrzysta i wesoła przepływała latem przez ogród Muminków. Teraz jednak wyglądała inaczej. Była czarna i obojętna – ona też należała do tego nowego świata, który był Muminkowi obcy.

Na wszelki wypadek spojrzał na most. Spojrzał na skrzynkę pocztową. Zgadzało się. Uchylił nieco wieczka, ale nie było tam żadnej poczty prócz zeschłego liścia bez jednego słowa.

Przyzwyczaił się już do zapachu zimy i ów zapach nie budził już w nim ciekawości.

Popatrzył na krzak jaśminu, który był bezładną plątaniną nagich gałęzi, i pomyślał przerażony: „Umarł. Cały świat umarł, kiedy spałem. Ten świat należy do kogoś innego, kogo nie znam. Może do Buki. I nie został zrobiony po to, aby żyły w nim Muminki”.

Przez chwilę wahał się. Ale potem uznał, że jeszcze gorzej byłoby znosić samotność, będąc jedynym nie śpiącym wśród śpiących.

I Muminek ruszył przed siebie, wydeptując pierwsze ślady na moście i dalej, na zboczu góry.

Były to ślady bardzo drobne, ale stanowcze i wiodły prosto między drzewa, na południe.

Ryzyko

Fragment książki Julii Cameron „Droga artysty”.

PYTANIE: Co bym zrobił, gdybym nie musiał tego robić doskonale?

ODPOWIEDŹ: O wiele więcej, niż robię.

(…)

„Wyjdę na idiotę” – mówimy, wspominając pierwsze zajęcia na kursie aktorskim, pierwsze kulawe opowiadanie, nasze straszne rysunki. Fortel polega na tym, że porównujemy się z mistrzami i oceniamy własne dziecinne kroczki miarą ich szczytowych osiągnięć. Swoich studenckich etiud nie zestawiamy ze studenckimi etiudami George’a Lucasa. Zestawiamy je z Gwiezdnymi Wojnami.

Nie przyjmujemy do wiadomości, że aby zrobić coś dobrze najpierw musimy być gotowi zrobić to źle. Wolimy wyznaczyć sobie granice tam, gdzie spodziewamy się sukcesu. Żyjąc w tych granicach czujemy się przygaszeni, przytłumieni, zrozpaczeni i znudzeni. Ale za to bezpieczni. Bezpieczeństwo jest bardzo kosztownym złudzeniem.

Żeby zaryzykować, musimy odrzucić balast ograniczeń, które sobie narzuciliśmy. Musimy się przebić przez: „Nie mogę, bo…”. Bo jestem za stara, za biedna, zbyt nieśmiała, zbyt dumna? Zbyt ostrożna? Zbyt bojaźliwa?

Kiedy mówimy, że czegoś nie potrafimy, zwykle oznacza to, że nie zrobimy czegoś, o ile nie jesteśmy pewni, że zrobimy to doskonale.

Czynni artyści wiedzą, że taka postawa to szaleństwo. Wśród reżyserów krąży popularny dowcip: „Tak, zawsze wiem, jak powinienem wyreżyserować film – kiedy już go wyreżyseruję”.

Jako zablokowani artyści mamy nierealistyczne oczekiwania i wymagania – od siebie wymagamy samych sukcesów, a od innych uznania. To milczące założenie sprawia, że mnóstwo rzeczy pozostaje poza naszymi możliwościami. (…)

Gdy pogodzimy się z myślą, że coś, co warto zrobić, być może warto zrobić choćby i źle, otworzą się przed nami szerokie możliwości. „Gdybym nie musiał(a) robić tego doskonale, spróbował(a)bym…” [napisać coś?]

W filmie Wściekły byk brat i menedżer głównego bohatera, boksera Jake’a La Motty, tłumaczy mu, dlaczego powinien zrzucić parę kilogramów i stanąć do walki z nieznanym przeciwnikiem. Zawiłą przemowę, po której Jake jest całkiem skołowany, menedżer podsumowuje: „A więc zrób tak. Jak wygrasz , to wygrasz. Jak przegrasz, to też wygrasz”.

Tak samo jest z podejmowaniem ryzyka.

Inaczej rzecz ujmując, bardzo często warto podjąć ryzyko tylko po to, żeby je podjąć. Poszerzanie definicji samego siebie jest ożywcze – a temu służy ryzyko. Gdy rzucasz sobie wyzwanie i je podejmujesz, rodzi się w tobie poczucie mocy sprawczej – katapulta do kolejnych wyzwań skazanych na powodzenie. Z tej perspektywy przebiegnięcie maratonu zwiększa prawdopodobieństwo napisania sztuki. Napisanie sztuki daje ci fory w maratonie.

Perfekcjonizm

Fragment książki Julii Cameron „Droga artysty”

Perfekcjonizm nie ma nic wspólnego z troską o jakość. Nie ma nic wspólnego z poprawkami. Nie ma nic wspólnego ze standardami. Perfekcjonizm to odmowa ruszenia naprzód. Błędne koło – obsesyjny, ogłupiający układ zamknięty, przez który gubisz się w szczegółach tego co piszesz, malujesz czy wykonujesz, i tracisz z oczu całokształt. Często zamiast tworzyć swobodnie i pozwalać, by z czasem błędy same się objawiły, błądzimy bez końca, usiłując doprowadzić do doskonałości detale. Przeobrażamy naszą oryginalność w sztampę, której brak pasji i spontaniczności. „Nie bójcie się błędów – powiedział Miles Davis. – One nie istnieją”.

Perfekcjonista poprawia każdy wers tak długo, aż żaden nie jest taki jak trzeba. Perfekcjonista poprawia zarys podbródka tak długo, aż w kartce zrobi się dziura. Perfekcjonista tworzy tyle wariantów pierwszej sceny, że nigdy nie dociera do pozostałych. Perfekcjonista pisze, maluje, tworzy, zezując jednym okiem na publiczność. Zamiast cieszyć się tworzeniem nieustannie ocenia wyniki.

Perfekcjonista poślubił logiczną część mózgu. W jego twórczym gospodarstwie niepodzielnie rządy sprawuje krytyk. Błyskotliwy fragment prozy zostaje zmiażdżony w białych rękawiczkach: „Hm… A ten przecinek? Czy tak się pisze…?”.

Dla perfekcjonisty nie istnieją brudnopisy, szkice robocze, rozgrzewka. Każda wersja musi być ostateczna, doskonała, wyryta w kamieniu.

W połowie projektu perfekcjonista postanawia przeczytać wszystko jeszcze raz. „ogarnąć”, zobaczyć, dokąd zmierza.

Dokąd? Donikąd i to bardzo szybko.
Perfekcjonista nigdy nie czuje satysfakcji. Nigdy nie powie: „Całkiem niezłe. Myślę, że po prostu będę kontynuować”.

Zdaniem perfekcjonisty zawsze jest co poprawić. Perfekcjonista nazywa to pokorą. W rzeczywistości jest to egotyzm. Pycha sprawia, że chcemy napisać scenariusz idealny, namalować idealny obrac, wygłosić idealny monolog.

Perfekcjonizm nie jest dążeniem do tego, co najlepsze. Jest pogonią za tym, co w nas najgorsze, za tą częścią naszej duszy, która twierdzi, że nigdy nie będziemy wystarczająco dobrzy – że powinniśmy zacząć od nowa.

Nieprawda. Nie powinniśmy.

„Obraz nigdy nie jest ukończony. On po prostu zatrzymuje się w interesującym miejscu” – powiedział Paul Gardner. Książka nigdy nie jest ukończona, ale w pewnym momencie przestajesz ją pisać i bierzesz się za następną. Film nigdy nie jest idealnie zmontowany, ale w pewnym momencie odpuszczasz i uznajesz go za gotowy. W twórczości to normalne – kiedyś trzeba odpuścić. Zawsze robimy, co w naszej mocy, przy takim świetle, jakim dysponujemy.

Dla mnie słowa Julii Cameron są bardzo mocne – bo mówi wprost, nazywa coś, co czujemy. Też byłam perfekcjonistką. Dalej mam takie zapędy. Ale wiem, że to, co mówi Julia jest prawdą, że perfekcjonizm jest pogonią za tą częścią naszej duszy, która twierdzi, że nigdy nie będziemy wystarczająco dobrzy i że jest w gruncie rzeczy szalenie męczący. Dlaczego często można usłyczeć „jestem perfekcjonistką” powiedziane z dumną? Czy to jest coś, z czego warto być dumnym? Jeśli tak myśleliście to od dziś zacznijcie inaczej. Wypowiadam wojnę perfekcjonizmowi. Chcę być dumna z tego co robię i robić to coraz lepiej. Ty też tak możesz. Powiedz sobie „To, co napisałem/łam jest dobre. Będę kontynuować”.

podpis2

Niezwyczajni bohaterowie. O Pciuchu, Pupiszonkach i Mery Poppins.

W literaturze roi się od dziwnych bohaterów mających niecodzienne właściwości. Oczywiście cała fantastyka to prawie tylko tacy bohaterowie, ale dziś chciałabym napisać o czymś innym: o niezwykłych bohaterach we względnie „zwykłych”, czyli nie fantastycznych książkach. Oczywiście granica jest płynna i trudno powiedzieć gdzie przebiega pomiędzy literaturą fantastyczną a tą z tylko fantastycznymi elementami. Dziś mam na myśli książki, którą są mocno osadzone w realistycznym świecie, a dziwni bohaterowie są jednymi lub jednymi z nielicznych w powieści (i czasami ich magiczne umiejętności są tak samo zaskakujące dla pozostałych bohaterów jak dla czytelnika).

Jak stworzyć dziwnego bohatera i po co jest ci potrzebny?

Bohater, który ma nadzwyczajne cechy może być przydatny jeśli czujesz, że twój świat przedstawiony wymaga „czegoś więcej”. Może też ty jesteś osobą, która dostrzega małe niezwykłości na codzień, świat nie jest dla ciebie pragmatyczny i oczywisty, wierzysz w duchy, a widok staruszki, która unosi się 2 cm nad ziemią nie robi na tobie wrażenia. To nie musi być od razu wróżka w złotych szatach ani stworek podobny do gremlina, to może być postać sąsiadki, która ma szczególne umiejętności albo zmarła babcia wciąż dająca rady wnuczce.

Jeśli czujesz, że niezwykły bohater to może być coś dla ciebie spróbuj zrobić na jego temat mapę myśli.

Na dużej kartce, promieniście od środka zapisuj wszystkie skojarzenia na jego temat, które przychodzą ci do głowy. Jaki wpływ na głównego bohatera ma mieć ten dziwny (np. ma mu pomagać czy przeszkadzać)? Co chcę żeby robił? Jaki ma być? Jak ma wyglądać? Czy to ma być człowiek obdarzony niezwykłymi umiejętnościami czy postać nie ludzka? Zapisuj też przymiotniki, określenia – wszystko co może być częścią twojej „wizji” bohatera.

Kiedy twoja mapa myśli będzie gotowa popatrz na nią całościowo, z perspektywy i zobacz co się z czym łączy, co się wyklucza, co jest dla ciebie kluczowe. Jest duża szansa, że twój bohater wyłoni się wtedy z twoich chaotycznych początkowo myśli.

Nie przywiązuj się bardzo do założeń na jego temat, pozwól mu działać, bo w trakcie pisania może okazać się, że potrzebne, przydatne w fabule są ci zupełnie inne jego cechy niż ci się wydawało.

Na pewno nie każda powieść potrzebuje niezwykłego bohatera, ale z pewnością tworzenie go daje ogromnie dużo przyjemności!

podpis2

Wyszukałam też trzy fragmenty o dziwnych bohaterach, których darzę szczególną sympatią. Pciuch, Pupiszonki i Mery Poppins mają dziś premierę w perypetiowej czytelni, przywitaj ich oklaskami!

Pupiszonki

/Fragment książki „Ronja, córka zbójnika” Astrid Lindgren/

Z głębi jamy doszło ją jakieś mamrotanie, ale zupełnie nie rozumiała, co to mogło być. Wtem kawałek dalej ujrzała gramolące się poprzez śnieg stadko Pupiszonków. Łatwo je było poznać po ich szerokich pupkach, małych, pomarszczonych twarzyczkach i zmierzwionych włosach. Pupiszonki były zazwyczaj przyjazne, nastawione pokojowo i nie czyniły nikomu krzywdy. Ale te tutaj, które stały teraz i gapiły się na nią głupiutkimi oczami, te były najwyraźniej niezadowolone. Chrząkały i wzdychały, a jeden z nich powiedział ponurym głosem:

– Cemu una tak lobi?

I zaraz przyłączyły się inne:

– Cemu una tak lobi? Dlacego lozwala nam dach? Cemu tak?

Ronja pojęła, że wpadła stopą w ich ziemiankę. Pupiszonki budowały ją sobie, jeśli nie znalazły dziupli odpowiedniej na mieszkanie.

– Nic nie mogłam poradzić – powiedziała – Pomóżcie mi się wydostać.

Ale Pupiszonki tylko gapiły się na nią i wzdychały równie ponuro jak przedtem.

– Una siedzi w dachu, cemu una tak lobi?

 

Mary Poppins

/fragment książki „Mary Poppins” P. L. Travers/

Gdy Mamusia wyszła z pokoju, Janeczka i Michaś zwrócili się w stronę Mary, która stała nieruchomo jak słup, z rękoma skrzyżowanymi na piersi.

– Jakeś ty tu przyszła? – spytała Janeczka. – Wyglądało, jakby cię przywiał wiatr.

– Bo tak było – odparła krótko Mary i zaczęła odwiązywać szalik z szyi i zdejmować kapelusz, który powiesiła potem na poręczy łóżka. Ponieważ nie zanosiło się na to, aby Mary zamierzała jeszcze coś powiedzieć – mimo że mocno pociągnęła nosem – Janeczka także milczała. Za to gdy Mary schyliła się, by otworzyć torbę, Michaś nie mógł zapanować nad sobą.

– Co za dziwna torba… – powiedział, dotykając jej palcami.

– Dywanikowa – wyjaśniła Mary, wkładając kluczyk do zamka.

– Do noszenia dywanów?

– Nie, zrobiona jest z dywanika.

– Aha – rzekł Michaś – rozumiem. Ale nie bardzo rozumiał.

Tymczasem torba została otwarta i dzieci były więcej niż zdziwione, gdy przekonały się, że jest ona zupełnie pusta.

– Coż to? – spytała Janeczka. – Nic w niej nie ma?

– Jak to „nic”? – zapytała Mary Poppins z obrażoną miną. – Powiedziałaś, że nic w niej ma?

To mówiąc, wydobyła z pustej torby biały nakrochmalony fartuch, którym się zaraz przepasała, potem wyjęła wielki kawał mydła, szczotkę do zębów, paczkę szpilek do włosów, flakon perfum, mały składany fotelik i pudełko pastylek od bólu gardła. Janeczka i Michaś osłupieli.

 

Pciuch

/fragment książki „Bromba i inni” Macieja Wojtyszko/

Pciuch zamieszkuje czas. To znaczy, że można go zobaczyć tylko wtedy, kiedy się żyje kiedy indziej. Jeża na przykład możemy zobaczyć dziś. Pciucha wyłącznie jutro albo wczoraj. Dzieje się tak dlatego, że jest on szalenie szybkim, nowoczesnym stworzeniem: wyprzedza nasze czasy dzięki własnemu napędowi rakietowemu.

Pciuchów jest niewielu, około trzydziestu, a nasza historia opowiada o pewnym dzielnym, młodym Pciuchu, który był posiadaczem numeru dwadzieścia cztery.

Tradycyjnie wszystkie Pciuchy pracują na poczcie, ponieważ tam są najbardziej potrzebne. Także Pciuch dwadzieścia cztery był listonoszem do spóźnionych przesyłek.

Zdarza się, że do okienka na poczcie podbiega ktoś bardzo zmęczony szybkim biegiem i woła już od drzwi:

– Proszę pani, proszę pani, chciałbym szybko wysłać wiadomość!

– Proszę bardzo! – odpowiada pani w okienku. – tu jest blankiet na telegram superekstra błyskawiczny. Na kiedy ma dojść wiadomość?

– Na wczoraj – śmieje się ktoś z zakłopotaniem. – Zupełnie zapomniałem o imieninach ciotki Patrycji Trąbalskiej , Koszykowa 12 m. 5.

– Na wczoraj? – pyta pani w okienku. – Dobrze, zrobimy wszystko , co w naszej mocy.

I wtedy do akcji naczelnik poczty używa Pciucha do Specjalnych Zadań.

Fragment książki „Droga artysty” Julii Cameron

Wielu z nas chciałoby być bardziej twórczymi. Wielu z nas przeczuwa, że w rzeczywistości jesteśmy bardziej twórczy, ale nie potrafimy dotrzeć do strumienia kreatywności. Marzenia się nam wymykają. (…)

Co prawda nie ma recepty na natychmiastowe i bezbolesne wyzwolenie kreatywności, ale proces duchowy prowadzący do jej odzyskania (lub odkrycia) można opisać i prześledzić. Mimo że każdy z nas jest złożonym, niepowtarzalnym indywiduum, w procesie twórczego odrodzenia da się wyróżnić pewne wspólne mianowniki.

Na początku pracy podczas pierwszych kilku tygodni obserwuję u uczniów mniejsze lub większe przejawy buntu i gorączkowości. Zaraz po fazie wstępnej w połowie kursu przychodzą wybuchy złości. Po złości następuje żal, a później na przemian przepływy oporu i nadziei. Ta rozwojowa sinusoida staje się serią twórczych skurczów porodowych, w czasie której uczniowie doświadczają zarówno silnych uniesień, jak i napadów „obronnego” sceptycyzmu.

Po tej fazie rozwoju zrywami pojawia się silna chęć powrotu do dawnego, znanego życia. Inaczej mówiąc, jest to etap pertraktacji. W tym czasie wielu (…) odczuwa pokusę, by zrezygnować z kursu. Nazywam to „twórczym odwrotem”. Gdy ponownie zaangażujemy się w pracę, następuje „swobodne spadanie” – ego zaczyna kapitulować. Ostatni etap kursu charakteryzuje się nowym odczuciem własnego ja, które jest nacechowane większą autonomią, odpornością, nadzieją i radosnym podnieceniem, a także zdolnością wymyślania i realizacji konkretnych planów twórczych.

Wydaje ci się, że szykuje się emocjonalna zawierucha? Słusznie. (…)

W języku sztuki filmowej powiedzielibyśmy, że stopniowo oddalamy obiektyw od miejsca, w którym tkwiliśmy aż do uzyskania widoku panoramicznego. Właśnie ten całościowy ogląd umożliwia dokonywanie trafnych wyborów twórczych. Wyobraź to sobie jako wędrówkę po trudnym, urozmaiconym i fascynującym terenie. Wspinasz się coraz wyżej. (…)

Po czym możesz poznać, że jesteś twórczo zablokowany? Znakomitą wskazówką jest zazdrość.

Czy są jacyś artyści, którzy cię złoszczą? Czy mówisz: „Ja też bym tak potrafił, gdyby tylko…”? A może powtarzasz sobie, że gdybyś tylko potraktował poważnie swój twórczy potencjał, to mógłbyś:

  • Przestać sobie powtarzać: „Jest już za późno”.
  • Przestać odkładać coś, co sprawiłoby ci wielką frajdę, do czasu, aż zarobisz dość pieniędzy.
  • Przestać powtarzać: „To tylko moje rozdęte ego!”, ilekroć zatęsknisz za bardziej twórczym życiem.
  • Przestać powtarzać, że marzenia się nie liczą, że są jedynie marzeniami, a ty powinieneś być bardziej rozsądny.
  • Przestać się bać, że rodzina i przyjaciele uznają cię za wariata.
  • Przestać wmawiać sobie, że twórczość jest zbytkiem, a ty powinieneś dziękować za to, co masz.

Z chwilą, gdy nauczysz się rozpoznawać, pielęgnować i ochraniać wewnętrznego artystę, będziesz mógł zostawić za sobą cierpienie i niemoc twórczą. Nauczysz się rozpoznawać i pokonywać lęk, usuwać emocjonalne blizny i umacniać wiarę w siebie. Przyjrzysz się swoim dotychczasowym poglądom na temat kreatywności i odrzucisz je. Pracując z tą książką, przeżyjesz intensywne spotkanie ze swoją kreatywnością – z osobistymi prześladowcami, mistrzami, życzeniami, obawami, marzeniami, nadziejami i zwycięstwami. Doświadczenie to będzie ekscytujące, przygnębiające, pełne gniewu, radości, nadziei, a ostatecznie ofiaruje ci większą wolność.