Jak w życiu

Ostatnio zaczynam widzieć, że z pisaniem jest jak z życiem. W zimie zawsze dużo pracuję, bo wszyscy chcą pisać i tak jest i teraz, codziennie czytam teksty. I ciągle tak naprawdę powtarzam to samo, uczę właściwie tych samych kilku zasad.

Słuchaj i miej oczy otwarte

Kiedy widzę tekst kogoś, kto był na moim kursie i w Klubie Pisarskim Online i dalej popełnia te same błędy, najprostsze, o których mówiłam na pewno kilkakrotnie i na jednym i w drugim, to troszkę mi jednak ręce opadają. Bo myślę sobie, że ta osoba po prostu nie słucha. Jest skupiona tylko na swoim tekście i ma trochę klapki na oczach. Bez słuchania, bez otwarcia oczu, bez świadomego przyswajania wiedzy i pamiętania nie nauczysz się za wiele. Jak w życiu. Jeśli nie chcesz wiedzieć co jest naokoło, jeśli nie interesuje Cię to, co mówi i pokazuje ci ktoś obok, będziesz cały czas robić to samo, kręcić się w kółko w swoim sosie.

Wierz w siebie

Bez wiary w siebie, w swoje pisanie, w to, że możesz pisać dobrze, lepiej, nie zrobisz nic. Będziesz tylko siedzieć i zamęczać siebie (i pewnie innych) tym, „jakie to jest beznadziejne”, „przepraszam, ja nie umiem”, „ojej, ty tak wspaniale piszesz, moje to takie słabe jest, że nawet nie będę czytać”. Chcesz biadolić, proszę bardzo, możesz, jeśli Ci to sprawia przyjemność. Ale z tego biadolenia to nic nie będzie. Żadnego tekstu, żadnego pisania, nie mówiąc o czymś większym. Zamiast tego zaakceptuj miejsce w którym jesteś i po prostu zacznij się uczyć. Powiedz sobie: „ok, mój opis mi się nie podoba, co mogę zrobić, żeby był lepszy?”. I krok po kroku zacznij przyswajać wiedzę, próbować. Odwagi!

Miej pokorę

Z tą wiarę w siebie jest jak z solą, jak ktoś przesadzi, to nie da się tego zjeść po prostu. Spotykam też osoby, które są tak pewne tego, że ich teksty są genialne, na miarę Nobla i Międzygalaktycznej Nagrody Astralnej, że zbliżenie do nich grozi porażeniem. Uważają, że to tylko przypadek, że świat się jeszcze na nich nie poznał, nie, właściwie nie, po prostu wszyscy są głupi. On wie najlepiej, oj tak, i jeszcze wszystkim to powie, wytknie każdy przecineczek w każdziutkim tekście, będzie przewracał przy tym oczami, ale co zrobić, taka jego niedola, geniusza, naprawianie świata, przecież ktoś musi, więc on już się poświęci, bo czuje się odpowiedzialny. Jeśli widzisz w tym kawałek siebie, to wyluzuj, wypuść powietrze i rozejrzyj się. Może jednak nie wszyscy są tacy głupi i zamiast wytykać im błędy, skup się na swoim pisaniu.

Próbuj

Dwa dni temu upiekłam trzeci chleb w moim życiu. Pierwszy był totalną katastrofą, wielkim wilgotnym gnioto-zakalcem, śmierdział surowizną i nawet po wielokrotnym opiekaniu w tosterze był obrzydliwy. Drugi był jednym z najlepszych chlebów, jakie jadłam w życiu, serio. Trzeci był czymś pomiędzy, miał trochę zakalca, ale po dopiekaniu go jeszcze półtorej godziny i potem tostowaniu kromek dał się zjeść. Czy umiem piec chleb? Czy jestem mistrzem chlebowym czy niedojdą? Tak wiele osób, włączając mnie samą, bo jestem mega niecierpliwa, nie chce podejmować próby. Jak nie wyjdzie, to do kosza, nie będę się zajmowała tymi kretyńskimi chlebami! To by było proste, w ten sposób nie trzeba się konfrontować z niczym, czego się nie umie robić, można się wkurzyć i to rzucić. Ale można też uznać „dobra, nie wyszło mi, czegoś nie umiem, dam sobie szansę na drugą próbę”.

Znajdź osoby, które będą cię wspierać

Trudno jest uczyć się czegoś całkowicie w samotności i nie mieć nikogo wokół z kim można by się podzielić tym, co jest trudne, czego się nauczyliśmy, wypłakać porażki i świętować sukcesy. Jeśli chcesz pisać, to znajdź przynajmniej jedną osobę, która będzie Cię w tym wspierać.

Sięgaj po nowe rzeczy

Często jest tak, że kiedy nauczymy się czegoś z danego obszaru, to powtarzamy to przez lata, ciesząc się za każdym razem sukcesem. Na pewno znasz na przykład takich mistrzów jednego dnia. Robią je absolutnie nieziemsko. Ale nie umieją nic więcej. Można zostać takim mistrzem jednej pisarskiej potrawy i pichcić ją wielokrotnie albo co gorsza odgrzewać w nieskończoność. Jest nawet wielu znanych i poczytnych pisarzy, którzy tak robią, od 10 lat ciągle jeden i ten sam bigos, kiedy dorzucą jedną nową przyprawę, to jest wielkie halo. Możesz tak robić, jeśli Cię to satysfakcjonuje. Mnie nie bardzo, ja mam potrzebę uczenia się nowych rzeczy, choć wiem, że to trudne i do tego zachęcam też Ciebie.

Mierz się z tym co jest dla Ciebie trudne

No właśnie, czasami to nowe jest bardzo bardzo trudne, tak trudne, że mi się odechciewa. Bo ile można próbować? Po ilu zmaszczonych chlebach stwierdzę, że daję sobie totalnie spokój? To zależy od Ciebie i twojego samozaparcia. Ale też zależy od tego co robisz z porażkami. Jeśli każdy następny chleb będę robić dokładnie tak samo jak poprzedni, nie będę wyciągać żadnych wniosków z moich porażek, nie będę uczyć się na moich błędach, tylko z brnąć w kółko w dokładnie to samo, to chyba nikt nie będzie się dziwił, że te chleby mi nie wychodzą. Tylko dlaczego kiedy chodzi o twórczość i tak się zachowujemy, to nie jest to takie jasne? Nie wiem. Dla mnie jest. Sprawdź rzeczy, które ci nie wychodzą, może cały czas robisz je tak samo?

To na pewno nie jest kompletna lista, mogłabym do niej dołożyć jeszcze co najmniej kilka punktów. Może ty też masz swoje?

Czy twoje pisanie ma sens

Pamiętam jak kilka lat temu moje pragnienie rysowania i malowania było tak silne, że chodziłam po kryjomu do sklepów plastycznych i macałam pędzle. Czasami brałam jeden do ręki i ukrywając się przed sprzedawcą, malowałam w powietrzu albo po okładkach notesów. Miziałam wnętrze dłoni małymi miękkimi pędzelkami, szczeciniakami, sięgałam po okrągłe, duże pędzle i płaskie szpachelki. Ale przecież nie mogłam zacząć rysować ani malować, bo było wiadomo, że jestem beztalenciem i nic poważnego z tego nie będzie. Nie dla mnie były bloki i płótna, nawet szkolne akwarelki i zwykle kredki. A potem, na warsztacie 5 rytmów nauczyciel powiedział, jakby prosto do mnie: „po prostu zrób krok, nawet jeśli nie wiesz dokąd idziesz”. Napisałam sobie to zdanie w notesie, drukowanymi literami. I zapisałam się na malarskie zajęcia. Teraz, dwa lata później, dość często i maluję i rysuję, na mojej szafie rośnie stos prac w coraz większych formatach, a to wszystko sprawia mi ogromną przyjemność. Eksplorowanie kolejnych technik, wyrażanie tego co czuję obrazem, sprawia mi morze przyjemności.

Ile masz w szafce pięknych notesów, w których nie piszesz, bo „szkoda ich na głupoty”? Ile razy pomyślałaś/łeś, że chcesz pisać, ale nie możesz, bo „nie masz talentu” albo nie warto, bo i tak nic poważnego z tego nie będzie? Ile razy miałaś/łeś chęć po prostu coś popisać, ale nie wzięłaś/wziąłeś kartki i ołówka, bo „przecież do niczego cię do nie zaprowadzi”?

Kilka razy w miesiącu, czasami kilkanaście, dostaję maila, w którym ktoś opowiada mi swoją historię: o tym jak uwielbia pisać, jak w podstawówce pisał wypracowania, jaką mu to sprawiało przyjemność i że potem się gdzieś zgubiło, bo wiadomo, dom, praca, rodzina, obowiązki i że teraz by chciał wrócić do pisania. I że chce wiedzieć „czy jego pisanie ma sens”, więc prosi mnie o ocenę swojej twórczości, żebym powiedziała,  „czy to ma sens, czy ma sobie znaleźć inne hobby”.

Odpowiadam zawsze tak samo, pytaniem: „po co chcesz pisać?”. Bo jeśli dlatego, że to lubisz, że to jest dla ciebie ważne, że sprawia ci to radość, mimo że czasami jest trudne albo powoduje frustrację to tak, to ma sens.

Jeśli oczekujesz, że pisanie przyniesie ci sławę i pieniądze, najlepiej w przeciągu najbliższego kwartału, to nie, to raczej nie ma sensu. Radzę wtedy znaleźć inny sposób na zdobycie sławy i fortuny, a z pisanie zdjąć presję i sprawdzić, czy nadal lubimy to robić. Bo pisanie bardzo rzadko przynosi pieniądze, tak jak każda twórczość. Oczywiście zupełnie inna jest sytuacja, w której ktoś ma biznes, od dłuższego czasu zarabia na swojej wiedzy i książka ma być kolejnym krokiem, poradnikiem dla zdobytej już rzeszy klientów, wtedy tak, możliwe, że na niej zarobi.

Jeśli natomiast chcesz tworzyć, bo czujesz, że masz historię do opowiedzenia, bo pisanie po prostu sprawia ci przyjemność, bo najlepiej wyrażasz się w słowach, bo kochasz literaturę, czytasz nałogowo i chcesz też spróbować swoich sił – tak, to ma sens. Ma sens pisanie jak najwięcej, rozwijanie się, dawanie sobie szansy na naukę, żeby pisać coraz lepiej. Ma sens także pisanie kiepskich kawałków i wyrzucanie ich do kosza, ma sens wkurzanie się, że siedzisz drugą godzinę przed komputerem i napisałaś/łeś pół strony, ma sens mierzenie się ze swoją frustracją. Ma sens czytanie swojego opowiadania po roku i stwierdzanie, że jest straszne i że teraz najchętniej poprawiłoby się co drugie zdanie, albo najlepiej napisanie go od początku. Bo to znaczy, że się rozwijasz.

Moim zdaniem każda twórczość ma sens, a już najbardziej ta, której nadaje się ścieżkę rozwoju. Czyli taka trochę „prowadzona”, zaoopiekowana, w której nie piszesz przez 20 lat tej samej książki nie próbując się uczyć, tylko taka, której nadajesz ważność i się nią zajmujesz. Wtedy szansa, że napiszesz to, o czym marzysz, wzrasta, co więcej, najprawdopodobniej napiszesz coś tak wspaniałego, o czym jeszcze ci się nawet nie śniło.

podpis2

Nie musisz się doktoryzować w pisaniu, żeby zacząć pisać.

Nie musisz się doktoryzować w pisaniu żeby zacząć pisać – zanotowałam sobie podczas ostatniego spotkania z jedną z moich autorek. Przekonanie, że pisanie zastrzeżone jest dla Specjalnych Osób, Utalentowanych, Obdarzonych Magicznymi Zdolnościami jest dość powszechne. Pisałam już o tym nie raz, że pisania można się nauczyć i że to rzemiosło, warsztat, umiejętność wymagająca praktyki. Możesz przeczytać chociażby ten artykuł. A dziś chciałabym powiedzieć o przekonaniu następnym – że kiedy już uznamy, że to rzemiosło i zaczniemy się go uczyć, to często myślimy, że ta nauka musi potrwać bardzo długo zanim dozwolone nam będzie napisać coś NAPRAWDĘ. 

Nie raz spotkałam się z osobami, które mają dom pełen książek „Jak napisać powieść”, „Zostań pisarzem”, „10 sposobów na konstrukcję kryminału”, zaliczyły wszystkie możliwe kursy korespondencyjne i warsztaty stacjonarne, są obecne na wszystkich wykładach w okolicznym domu kultury i subskrybują kilkanaście newsletterów o tym jak pisać. Oczywiście po angielsku, po polska oferta jest bardzo znikoma. Jak myślisz, ile czasu im zostaje na pisanie kiedy przeczytają te wszystkie książki, zamówią nowe, pójdą na warsztat i przetłumaczą trudne słowa z nowego newslettera tej świetnej kanadyjskiej pisarki? Obawiam się, że niewiele.

Nie zrozum mnie źle – nie uważam, że poradniki pisarskie, zajęcia, wykłady czy inspirujące listy są złe – absolutnie nie! One są Ci bardzo potrzebne – żeby szkolić swój warsztat.

Ale kluczowe jest, żeby znaleźć równowagę pomiędzy teorią a praktyką.

Od samego czytania o tym jak pisać nie nauczysz się pisać. Ile znasz osób, które wygrały Wimbledon po tym jak przez 10 lat oglądały go w telewizji? To dokładnie ten sam przypadek. Żeby nauczyć się pisać, żeby pisać lepiej, żeby szkolić swój warsztat musisz praktykować. Pisać, pisać i jeszcze raz pisać.

Samo pisanie, bez uczenia się, bez poprawiania, bez warsztatów i poradników, może okazać się pułapką. Bo możesz powtarzać te same błędy, pisać ciągle tak samo, zupełnie się nie rozwijać.

Do rozwoju potrzebujesz teorii i praktyki – wiedzy i ćwiczeń. Ani bez jednego ani bez drugiego nie będziesz dobrym pisarzem.

Wiedziałaś/łeś, że Szczepan Twardoch napisał kilkanaście książek przed bestsellerową „Morfiną”? Na spotkaniu w Krakowie w zeszłym roku powiedział: „nieudane pierwsze książki były mi potrzebne, żeby zacząć pisać lepiej”. A ty, ile nieudanych książek masz na swoim koncie? Nie pytam ile pomysłów masz w głowie, tylko ile napisanych stron. Kilkaset? Czy dwadzieścia?

Nie musisz stać się specjalistą od pisania żeby pisać. Nie musisz jechać do Stanów do szkoły kreatywnego pisania, nie musisz wieszać na ścianie piętnastego dyplomu zakończenia kursu pisania. Przeczytaj jedną książkę o tym jak pisać, idź na jeden kurs. I wprowadź w życie wszystko, czego się tam nauczyłaś/łeś. Kiedy całą to wiedzę wykorzystasz w praktyce i poczujesz, że masz to ugruntowane, to wtedy przeczytaj kolejną książkę i jeśli chcesz to idź na kolejny kurs. Buduj swoje pisanie jak tort, warstwami – wiedza/praktyka/wiedza/praktyka. Nikt, nawet najlepszy nauczyciel nie zrobi tego za ciebie i żaden dyplom z kursu nie zastąpi umiejętności zdobytych podczas pisania.

Bo pisania można się nauczyć – tylko żeby to zrobić trzeba pisać.

podpis2

Ryzyko

Fragment książki Julii Cameron „Droga artysty”.

PYTANIE: Co bym zrobił, gdybym nie musiał tego robić doskonale?

ODPOWIEDŹ: O wiele więcej, niż robię.

(…)

„Wyjdę na idiotę” – mówimy, wspominając pierwsze zajęcia na kursie aktorskim, pierwsze kulawe opowiadanie, nasze straszne rysunki. Fortel polega na tym, że porównujemy się z mistrzami i oceniamy własne dziecinne kroczki miarą ich szczytowych osiągnięć. Swoich studenckich etiud nie zestawiamy ze studenckimi etiudami George’a Lucasa. Zestawiamy je z Gwiezdnymi Wojnami.

Nie przyjmujemy do wiadomości, że aby zrobić coś dobrze najpierw musimy być gotowi zrobić to źle. Wolimy wyznaczyć sobie granice tam, gdzie spodziewamy się sukcesu. Żyjąc w tych granicach czujemy się przygaszeni, przytłumieni, zrozpaczeni i znudzeni. Ale za to bezpieczni. Bezpieczeństwo jest bardzo kosztownym złudzeniem.

Żeby zaryzykować, musimy odrzucić balast ograniczeń, które sobie narzuciliśmy. Musimy się przebić przez: „Nie mogę, bo…”. Bo jestem za stara, za biedna, zbyt nieśmiała, zbyt dumna? Zbyt ostrożna? Zbyt bojaźliwa?

Kiedy mówimy, że czegoś nie potrafimy, zwykle oznacza to, że nie zrobimy czegoś, o ile nie jesteśmy pewni, że zrobimy to doskonale.

Czynni artyści wiedzą, że taka postawa to szaleństwo. Wśród reżyserów krąży popularny dowcip: „Tak, zawsze wiem, jak powinienem wyreżyserować film – kiedy już go wyreżyseruję”.

Jako zablokowani artyści mamy nierealistyczne oczekiwania i wymagania – od siebie wymagamy samych sukcesów, a od innych uznania. To milczące założenie sprawia, że mnóstwo rzeczy pozostaje poza naszymi możliwościami. (…)

Gdy pogodzimy się z myślą, że coś, co warto zrobić, być może warto zrobić choćby i źle, otworzą się przed nami szerokie możliwości. „Gdybym nie musiał(a) robić tego doskonale, spróbował(a)bym…” [napisać coś?]

W filmie Wściekły byk brat i menedżer głównego bohatera, boksera Jake’a La Motty, tłumaczy mu, dlaczego powinien zrzucić parę kilogramów i stanąć do walki z nieznanym przeciwnikiem. Zawiłą przemowę, po której Jake jest całkiem skołowany, menedżer podsumowuje: „A więc zrób tak. Jak wygrasz , to wygrasz. Jak przegrasz, to też wygrasz”.

Tak samo jest z podejmowaniem ryzyka.

Inaczej rzecz ujmując, bardzo często warto podjąć ryzyko tylko po to, żeby je podjąć. Poszerzanie definicji samego siebie jest ożywcze – a temu służy ryzyko. Gdy rzucasz sobie wyzwanie i je podejmujesz, rodzi się w tobie poczucie mocy sprawczej – katapulta do kolejnych wyzwań skazanych na powodzenie. Z tej perspektywy przebiegnięcie maratonu zwiększa prawdopodobieństwo napisania sztuki. Napisanie sztuki daje ci fory w maratonie.

Perfekcjonizm

Fragment książki Julii Cameron „Droga artysty”

Perfekcjonizm nie ma nic wspólnego z troską o jakość. Nie ma nic wspólnego z poprawkami. Nie ma nic wspólnego ze standardami. Perfekcjonizm to odmowa ruszenia naprzód. Błędne koło – obsesyjny, ogłupiający układ zamknięty, przez który gubisz się w szczegółach tego co piszesz, malujesz czy wykonujesz, i tracisz z oczu całokształt. Często zamiast tworzyć swobodnie i pozwalać, by z czasem błędy same się objawiły, błądzimy bez końca, usiłując doprowadzić do doskonałości detale. Przeobrażamy naszą oryginalność w sztampę, której brak pasji i spontaniczności. „Nie bójcie się błędów – powiedział Miles Davis. – One nie istnieją”.

Perfekcjonista poprawia każdy wers tak długo, aż żaden nie jest taki jak trzeba. Perfekcjonista poprawia zarys podbródka tak długo, aż w kartce zrobi się dziura. Perfekcjonista tworzy tyle wariantów pierwszej sceny, że nigdy nie dociera do pozostałych. Perfekcjonista pisze, maluje, tworzy, zezując jednym okiem na publiczność. Zamiast cieszyć się tworzeniem nieustannie ocenia wyniki.

Perfekcjonista poślubił logiczną część mózgu. W jego twórczym gospodarstwie niepodzielnie rządy sprawuje krytyk. Błyskotliwy fragment prozy zostaje zmiażdżony w białych rękawiczkach: „Hm… A ten przecinek? Czy tak się pisze…?”.

Dla perfekcjonisty nie istnieją brudnopisy, szkice robocze, rozgrzewka. Każda wersja musi być ostateczna, doskonała, wyryta w kamieniu.

W połowie projektu perfekcjonista postanawia przeczytać wszystko jeszcze raz. „ogarnąć”, zobaczyć, dokąd zmierza.

Dokąd? Donikąd i to bardzo szybko.
Perfekcjonista nigdy nie czuje satysfakcji. Nigdy nie powie: „Całkiem niezłe. Myślę, że po prostu będę kontynuować”.

Zdaniem perfekcjonisty zawsze jest co poprawić. Perfekcjonista nazywa to pokorą. W rzeczywistości jest to egotyzm. Pycha sprawia, że chcemy napisać scenariusz idealny, namalować idealny obrac, wygłosić idealny monolog.

Perfekcjonizm nie jest dążeniem do tego, co najlepsze. Jest pogonią za tym, co w nas najgorsze, za tą częścią naszej duszy, która twierdzi, że nigdy nie będziemy wystarczająco dobrzy – że powinniśmy zacząć od nowa.

Nieprawda. Nie powinniśmy.

„Obraz nigdy nie jest ukończony. On po prostu zatrzymuje się w interesującym miejscu” – powiedział Paul Gardner. Książka nigdy nie jest ukończona, ale w pewnym momencie przestajesz ją pisać i bierzesz się za następną. Film nigdy nie jest idealnie zmontowany, ale w pewnym momencie odpuszczasz i uznajesz go za gotowy. W twórczości to normalne – kiedyś trzeba odpuścić. Zawsze robimy, co w naszej mocy, przy takim świetle, jakim dysponujemy.

Dla mnie słowa Julii Cameron są bardzo mocne – bo mówi wprost, nazywa coś, co czujemy. Też byłam perfekcjonistką. Dalej mam takie zapędy. Ale wiem, że to, co mówi Julia jest prawdą, że perfekcjonizm jest pogonią za tą częścią naszej duszy, która twierdzi, że nigdy nie będziemy wystarczająco dobrzy i że jest w gruncie rzeczy szalenie męczący. Dlaczego często można usłyczeć „jestem perfekcjonistką” powiedziane z dumną? Czy to jest coś, z czego warto być dumnym? Jeśli tak myśleliście to od dziś zacznijcie inaczej. Wypowiadam wojnę perfekcjonizmowi. Chcę być dumna z tego co robię i robić to coraz lepiej. Ty też tak możesz. Powiedz sobie „To, co napisałem/łam jest dobre. Będę kontynuować”.

podpis2

Flow czyli natchnienie

Bardzo często autorzy z którymi pracuję, indywidualnie albo na kursie czy warsztacie czują się rozdarci pomiędzy świadome pisanie a flow w pisaniu, czyli moment kiedy po prostu dajesz się ponieść i piszesz zachłannie, kiedy słowa przez ciebie płyną wartkim strumieniem i nie musisz zastanawiać się co dalej. Wielokrotnie słyszałam słowa: „kiedy chcę pamiętać o tym wszystkim co mówisz, jak pisać opis, jakie pisać zdania, jak ma wyglądać dialog, to tracę zupełnie moje flow”.

Co z tym zrobić? Odpowiedź jest jedna: chronić swoje flow, swoje natchnienie. Możesz nim trochę sterować dodając malutkie elementy, drobiazgi które kiedy zaczniesz stosować po prostu „wejdą ci w pióro”, staną się w twoim pisaniu naturalne i oczywiste. Ale nie zamieniaj swojego pisania w spełnianie listy wymogów.

Pisz tak jak czujesz. Zaufaj swojemu pisaniu.

Swoim wyborom, zdaniom, decyzjom. Zaufaj swojej wyobraźni. Pisać z siebie, z głębi serca, z dna swojej wyobraźni znaczy nie tylko mieć otwarte serce i wyobraźnię, ale też sobie na to pozwolić. To wcale nie jest proste, bo przecież całe życie uczymy się, że mamy być jacyś, nasze teksty mają być jakieś, pani od polskiego kreśliła nam na czerwono i jeśli mieliśmy pecha to umieszczała druzgoczące dopiski.

Pisanie najlepiej będzie ci wychodzić kiedy znajdziesz coś co budzi, a potem karmi twoje flow. Wtedy masz większą szansę doświadczać tego wspaniałego twórczego momentu częściej. Inspiracji można szukać wszędzie, dla każdego to jest coś innego, pisałam o czym gdzie szukać inspiracji na przykład tu. Kiedy dopadnie cię natchnienie i słowa będą z ciebie płynąć koniecznie im na to pozwól! Nie odkładaj pisania na później, bo raz zablokowane flow może nie pojawić się długo. Pamiętaj też wtedy o zaufaniu, po prostu pisz, pozwól sobie na wszystko. Odrzuć kontrolę, nie myśl o tym czy to jest dobre czy nie, na to przyjdzie czas potem. Czy pozwalasz sobie pisać to, na co naprawdę masz ochotę? Nigdy nie zastanawiaj się co pomyślą inni na twoją opowieść o elfach, skoro pracujesz na wysokim stanowisku. „Co powiedzą rodzice koleżanek mojej córki na wieść o tym, że napisałam romans o wampirach?” „Chciałabym napisać poradnik o relacjach, ale co powie moja matka, przecież według niej na niczym się nie znam.” „Marzę o tym, żeby prowadzić bloga i pisać na nim mini opowiadania, ale wstydzę się tego co powiedzą moi znajomi”. To wszystko cytaty z osób, które chciałyby pisać, ale się boją i z tego strachu kontrolują się dusząc w zarodku swoje flow.

Kiedy piszesz pozwól sobie popełniać błędy. Nie zastanawiaj się nie tylko nad tym jak twój tekst zostanie oceniony, ale też nad tym czy jest poprawny, dobrze brzmi, czy niczego mu nie brakuje. To wszystko zrób po tym jak skończysz pisać. Wtedy siądź nad tekstem, przeczytaj go i pomyśl czy jest taki jak chcesz żeby był, czy niczego mu nie brakuje, jak możesz go ulepszyć?

To, co napiszesz pod wpływem natchnienia, strony które powstaną kiedy słowa z ciebie płyną, to twój brudnopis, twoja surówka.

Kiedy pomyślisz, że to nie będzie gotowy tekst, to łatwiej ci będzie sobie odpuścić strach czy to będzie dobre, bo wszystko możesz poprawić, zmienić. Praca nad własnym tekstem, nie w trakcie pisania, tylko kiedy to co napiszesz się trochę odleży, to praca w trakcie której najwięcej się uczysz. Wtedy szkolisz swój warsztat pisarski, poprawiasz umiejętności, wyrabiasz sobie styl. Z twojego przepływu powstaje surowy materiał, który bierzesz na warsztat i szlifujesz. Czasami będzie potrzebował więcej, a czasami mniej pracy. Z czasem zauważysz, że jeśli poprawisz coś kilka razy to przestaniesz popełniać ten błąd. Powtórzę jeszcze raz: kiedy poprawiasz własny tekst najwięcej się uczysz. To bardzo ważny etap pisania, niezależnie od tego czy piszesz powieść czy artykuły na bloga czy do prasy.

Wielu osobom wydaje się, że pisanie składa się tylko z tego pierwszego etapu, kiedy wyrzucamy z siebie tekst, przelewamy myśli na papier. A to tylko połowa drogi. Druga część jest równie ważna jak pierwsza i zazwyczaj potrzeba mnóstwa praktyki, żeby od razu napisać tekst, który praktycznie nie wymaga pracy. To nie jest kwestia czegoś co nazywamy „talentem” tylko umiejętności jasnego wyrażania się, posługiwania się językiem, którą nabiera się z czasem. Im więcej będziesz pracować ze swoimi surowymi tekstami, tym szybciej zaczniesz pisać lepiej od razu. Przepis na udany tekst jest taki: najpierw dawaj się ponieść, pisz kiedy tylko dopadnie cię na to ochota, wyrzucaj z siebie zdania i pomysły. Odłóż swoją surówkę na jakiś czas, a potem pracuj nad nią, poprawiaj, ulepszaj.

Jest jeszcze jedna rzecz, o której chciałam powiedzieć. Coś, czego doświadczyłam niedawno na własnej skórze. Podążać za flow znaczy być wyluzowanym i kiedy coś idzie zupełnie nie tak jak sobie zaplanowałeś/łaś spokojnie zmienić kierunek i dać się ponieść. Wtedy dzieją się rzeczy naprawdę magiczne.

podpis2