PO CO SĄ WYJAZDY PISARSKIE

W ten weekend robię pierwszy w życiu wyjazdowy warsztat pisarski. Zabieram 10 osób do magicznego miejsca w przyrodzie, poza Krakowem, do domu z wielkim ogrodem, gdzie każdy będzie mógł znaleźć swoje miejsce na pisanie. Będziemy mieć warsztaty, ale chcę też żeby każdy mógł w ciszy i spokoju po prostu pracować.

Pisarskie wyjazdy nie są zbyt popularne w Polsce, może lepiej: w ogóle ich nie ma. Tymczasem w Stanach pisarskie odosobnienia (writing retreats) są popularne i dość rozpowszechnione. Może pamiętasz, że w poprzednim ustroju funkcjonowały Domy Pracy Twórczej? Pisarze mieli swoje miejsca (np. w Kazimierzu Dolnym), gdzie mogli jechać na kilka tygodni lub miesięcy i w spokoju pracować. Ktoś im gotował, może ktoś nawet sprzątał i mieli święty spokój i czas tylko na pisanie. Teraz funkcjonują stypendia pisarskie, również wyjazdowe w różne miejsca – takie domy pracy twórczej w Europie. Nie wiem jak się dostaje takie stypendium, podejrzewam, że są po prostu konkursy na które składa się projekty na książkę i czasami można dostać pieniądze, a czasami pobyt w twórczym miejscu.

Piszę o tym, bo myślę, że to bardzo ważne, żeby czasami uhonorować swoje pisanie i pozwolić sobie na wyjazd tylko pisarski. To nie musi być wcale zorganizowany wyjazd (te amerykańskie retreaty są kosmicznie drogie), możesz to zrobić sam albo z kimś kto też chce pisać. Chodzi o intencję. Oczywiście, że miejsce w którym jest cisza i tabuny turystów nie przewalają ci się po głowie może być pomocne. Albo takie, w którym nie ma internetu. Kilka z autorek z którymi pracowałam wyjechało pisać na tydzień czy dwa – więc ludzie naprawdę to robią! Możesz wyjechać sam/a albo z kimś kto ma podobną intencję do Ciebie. Ważne jest tylko to, żeby naprawdę pisać, a nie spędzać czas na plotkach albo rozmawianiu o tym dlaczego się nie pisze.

Czasami też wystarczy, że cała twoja rodzina wyjedzie. Możesz wysłać wszystkich na wakacje i zostać w domu i wtedy w świętym spokoju pisać. Ale tutaj kryje się pułapka, że zamiast to robić, będziesz sprzątać, prasować zaległe góry koszul albo co gorsza wpadniesz na pomysły szybkiego mini remontu. Opcja z zostaniem w domu jest więc tylko dla osób obdarzonych silną wolną.

Jeśli nie możesz sobie pozwolić na wyjazd, możesz zafundować sobie pisarskie dni.

Np. czwartkowe popołudnia albo soboty – znaleźć miejsce w twoim mieście, które sprzyja skupieniu. To może być czytelnia biblioteki, czytelnia czasopism, czy zapomniana przez wszystkich kawiarnia, a może mieszkanie babci, która wyjechała na wieś. Bierzesz pod pachę komputerem albo plik kartek, wyłączasz telefon i idziesz pisać. Wiem, że finalistki mojej Szkoły Pisania Powieści umawiają się na pisanie – i jestem z nich szalenie dumna, bo myślę, że nadanie pisaniu priorytetu i zadedykowanie czasu pisaniu to bardzo bardzo ważna rzecz w byciu pisarzem.

Zaczęło się lato, to może być dobry moment, bo może masz mniej pracy i więcej czasu na pisanie. Ale też dlatego, że niewiele trzeba żeby gdzieś pojechać. Namiot? PKS?

Trzymam kciuki za twoje pisanie, za twoją intencję pisania.

podpis2

Dlaczego spotkania z innymi pisarzami są ważne

Dziś w czwartkowym liście pisałam o tym, że pisanie jest samotnicze. Jeśli nie dostajesz moich listów – zapisz się obok, a jeśli chcesz dostać ten o samotności w pisaniu – napisz do mnie. Na końcu listu napisałam, że tak samo jak samotności dla pisania ważne jest spotkanie. Jakie to może być spotkanie?

Z kimś kto jak ty pisze – możecie umówić się nawet w dwójkę na gadanie o pisaniu.

Z grupą – na warsztacie albo kursie pisania.

Z pisarzem z dużym dorobkiem – podczas spotkania autorskiego.

Jeśli nie mieszkasz w dużym mieście i nie masz możliwości przyjechać ani na warsztat ani na kurs ani na wieczór autorski na festiwalu, możesz znaleźć piszące osoby przez internet i chociażby słuchać audycji książkowych Michała Nogasia – „Z najwyższej półki”, w których rozmawia z pisarzami – taki radiowe wieczory autorskie, które osobiście uwielbiam.

Czemu spotkania są takie ważne? Z wielu powodów – dadzą ci inspirację. Co znaczy, że na spotkaniu zawsze warto mieć coś do notowania. Zazwyczaj mam przy sobie notes, ale zdarzyło mi się pisać na bilecie tramwajowym. Jeśli usłyszysz coś, co jest dla Ciebie inspirujące, koniecznie to zapisz! Gwarantuję Ci, że inaczej nie będziesz pamiętać. Ja notuję nieustająco, z każdego spotkania z pisarzem wychodzę z notatkami.

Dadzą ci motywację – bo kiedy znajdziesz się w towarzystwie osób, które piszą, szansa, że poczujesz na to chęć i przełamiesz blokadę znacznie wzrośnie. Jeśli lubisz pisać, ale nie robisz tego od dawna, a wiadomo, że im dłuższa przerwa, tym trudniej zacząć, koniecznie idź na spotkanie, na warsztat – i złap natychmiast motywację, która do Ciebie przyjdzie.

Spotkań z pisarzami, grup pisarskich, warsztatów jest bardzo wiele – i tylko od Ciebie zależy które wybierzesz. A ja dziś chciałam opowiedzieć ci o cyklu warsztatów z pisarzami, które mam przyjemność tworzyć z Kubą Kulasą z działu literackiego Krakowskiego Biura Festiwalowego czyli Miasta Literatury Unesco. Kuba zaprosił mnie pierwszy raz do poprowadzenia warsztatu rok temu, na Festiwalu Kultury Żydowskiej. I chyba byli ze mnie zadowoleni, bo w tym roku w zimie dostałam propozycję stworzenia programu cyklu z pisarzami i opieki merytorycznej nad całością. Wyobraź sobie, że możesz wymyślić od A do Z program takiego kursu, wskazać pisarzy, a potem ich spotkać i wspólnie ustalić o czym poprowadzą warsztat – czy to nie brzmi świetnie? Właśnie coś tak fantastycznego robię od kilku miesięcy! Tworząc program myślałam o potrzebach wielu osób – dlatego zdecydowałam, żeby na warsztaty zaprosić pisarzy bardzo różnych gatunków.

Zaczęliśmy od fantastyki – w kwietniu odbył się warsztat z Jakubem Ćwiekiem, w maju są aż dwa warsztaty – tydzień temu Laboratorium Reportażu poprowadził Wojciech Jagielski, a 26 maja warsztat pisania o podróżach poprowadzi Tomek Michniewicz. W lipcu czeka na was prawdziwa bomba (ale to na razie tajemnica), a potem kolejne warsztaty z innymi gatunkami. Wszystkiego o cyklu możesz dowiedzieć się tutaj.

A Miasto Literatury Unesco (możesz ich też śledzić na FB, tam są wszystkie aktualności) oprócz warsztatów organizuje niezliczoną ilość wydarzeń i akcji literackich, od spotkań z pisarzami, literackich spacerów po Krakowie, po wymiany książek i wydarzenia w małych księgarniach. Chyba nie da się być na wszystkim, ale bardzo zachęcam cię do wzięcia w czymś udziału. Robią naprawdę świetną robotę!

podpis2

Nie musisz się doktoryzować w pisaniu, żeby zacząć pisać.

Nie musisz się doktoryzować w pisaniu żeby zacząć pisać – zanotowałam sobie podczas ostatniego spotkania z jedną z moich autorek. Przekonanie, że pisanie zastrzeżone jest dla Specjalnych Osób, Utalentowanych, Obdarzonych Magicznymi Zdolnościami jest dość powszechne. Pisałam już o tym nie raz, że pisania można się nauczyć i że to rzemiosło, warsztat, umiejętność wymagająca praktyki. Możesz przeczytać chociażby ten artykuł. A dziś chciałabym powiedzieć o przekonaniu następnym – że kiedy już uznamy, że to rzemiosło i zaczniemy się go uczyć, to często myślimy, że ta nauka musi potrwać bardzo długo zanim dozwolone nam będzie napisać coś NAPRAWDĘ. 

Nie raz spotkałam się z osobami, które mają dom pełen książek „Jak napisać powieść”, „Zostań pisarzem”, „10 sposobów na konstrukcję kryminału”, zaliczyły wszystkie możliwe kursy korespondencyjne i warsztaty stacjonarne, są obecne na wszystkich wykładach w okolicznym domu kultury i subskrybują kilkanaście newsletterów o tym jak pisać. Oczywiście po angielsku, po polska oferta jest bardzo znikoma. Jak myślisz, ile czasu im zostaje na pisanie kiedy przeczytają te wszystkie książki, zamówią nowe, pójdą na warsztat i przetłumaczą trudne słowa z nowego newslettera tej świetnej kanadyjskiej pisarki? Obawiam się, że niewiele.

Nie zrozum mnie źle – nie uważam, że poradniki pisarskie, zajęcia, wykłady czy inspirujące listy są złe – absolutnie nie! One są Ci bardzo potrzebne – żeby szkolić swój warsztat.

Ale kluczowe jest, żeby znaleźć równowagę pomiędzy teorią a praktyką.

Od samego czytania o tym jak pisać nie nauczysz się pisać. Ile znasz osób, które wygrały Wimbledon po tym jak przez 10 lat oglądały go w telewizji? To dokładnie ten sam przypadek. Żeby nauczyć się pisać, żeby pisać lepiej, żeby szkolić swój warsztat musisz praktykować. Pisać, pisać i jeszcze raz pisać.

Samo pisanie, bez uczenia się, bez poprawiania, bez warsztatów i poradników, może okazać się pułapką. Bo możesz powtarzać te same błędy, pisać ciągle tak samo, zupełnie się nie rozwijać.

Do rozwoju potrzebujesz teorii i praktyki – wiedzy i ćwiczeń. Ani bez jednego ani bez drugiego nie będziesz dobrym pisarzem.

Wiedziałaś/łeś, że Szczepan Twardoch napisał kilkanaście książek przed bestsellerową „Morfiną”? Na spotkaniu w Krakowie w zeszłym roku powiedział: „nieudane pierwsze książki były mi potrzebne, żeby zacząć pisać lepiej”. A ty, ile nieudanych książek masz na swoim koncie? Nie pytam ile pomysłów masz w głowie, tylko ile napisanych stron. Kilkaset? Czy dwadzieścia?

Nie musisz stać się specjalistą od pisania żeby pisać. Nie musisz jechać do Stanów do szkoły kreatywnego pisania, nie musisz wieszać na ścianie piętnastego dyplomu zakończenia kursu pisania. Przeczytaj jedną książkę o tym jak pisać, idź na jeden kurs. I wprowadź w życie wszystko, czego się tam nauczyłaś/łeś. Kiedy całą to wiedzę wykorzystasz w praktyce i poczujesz, że masz to ugruntowane, to wtedy przeczytaj kolejną książkę i jeśli chcesz to idź na kolejny kurs. Buduj swoje pisanie jak tort, warstwami – wiedza/praktyka/wiedza/praktyka. Nikt, nawet najlepszy nauczyciel nie zrobi tego za ciebie i żaden dyplom z kursu nie zastąpi umiejętności zdobytych podczas pisania.

Bo pisania można się nauczyć – tylko żeby to zrobić trzeba pisać.

podpis2

Jak znaleźć historię?

Wiele razy mówiłam na różnych warsztatach, że nie ma potrzeby specjalnie wymyślać fabuły, że wystarczy się rozejrzeć, bo historie dosłowne leżą na ulicy. Zamiast się o nie potykać i odgarniać nogą można otworzyć szerzej oczy i sprawdzić co wpada ci pod nogi, pod ręce, pod pióro i palce na klawiaturze bo to może być prawdziwa perełka.

W trakcie gdy pocisz się nad wymyślaniem kolejnych perypetii dla swojego bohatera koło twojego nosa może przepływać tuzin fenomenalnych wątków do wzięcia. 

Rozejrzyj się:

Kim są ludzie z którymi codziennie jedziesz w tramwaju? Kim jest ta piegowata dziewczyna ze smutnymi oczami ukrywająca się za wielkim szalikiem?

Co przydarza się mamie z trójką dzieci biegających po twoim podwórku?

Jak myślisz, co przeżyła para staruszków, która codziennie o tej samej godzinie siedzi na tej samej ławce na Plantach?

Co kryje się za przez nikogo nie opróżnioną skrzynką na listy w twojej klatce?

A ten samotny facet w granatowych marynarkach, który wiecznie kupuje to samo w sklepie pod twoim domem?

Uwierz mi, każdy z nich ma historię, którą możesz opowiedzieć.

Nie namawiam cię do śledzenia ludzi, ani tym bardziej do zadawania obcym osobistych pytań. Nie chcę żebyś został/a szpiegiem. Chcę żebyś został/a pisarzem/pisarką. Zacznij po prostu obserwować świat. Patrzeć na wszystko dookoła, zauważać ludzi. Sama często idę ulicą zamyślona, wpadam w siebie i wiem, że wiele osób też tak robi. Nie będę pisać o patrzeniu w ekran telefonu, bo to zbyt oczywiste, ale tonięcie we własnych myślach nie pomaga ci pisać dobrych historii o świecie. Prawdziwych, porywających historii, które pragnie się czytać bez końca.

Zacznij od zapisania wszystkiego o bohaterze, którego sobie upatrzysz, o twoim pierwowzorze bohatera. To jest tylko początek, nie musisz się obawiać, że ktoś poda cię do sądu, bo opiszesz go w swojej książce! Zapewniam cię, chodzi o inspirację, a poza tym jak może wiesz, ilość schematów ludzkich zachowań jest skończona, więc w gruncie rzeczy wszystkim nam przyda się to samo tylko jesteśmy w różnych momentach. Spisz wszystko o bohaterze, np. jeśli weźmiemy piegowatą dziewczynę to będzie tam o jej ubraniu, gestach, pierścionku z zielonym kamieniem, torbie z festiwalu filmowego we Wrocławiu, o tym że wysiada na przystanku przy dzielnicy willowej, że czasami z torby wystaje jej seler naciowy albo brokuł i raz odebrała telefon i mówiła do kogoś o imieniu Igor. Kiedy będziesz mieć gotową listę elementów, to możesz do każdego dodać swój dalszy ciąg.

Ja bym zrobiła to tak, ale oczywiście ty możesz zupełnie po swojemu:

pierścionek z zielonym kamieniem jest po babci, która pochodziła z Lwowa, robiła najlepsze na świecie jagodzianki i zmarła dwa lata temu, a bohaterka mocno to przeżywa. Babcia z kolei dostała ten pierścionek od swojej babci, która mieszkała w folwarku na Ukrainie, jeździła konno i była niepokorną jak na swoje czasy kobietą – i tutaj możesz wymyślić całą historię kobiet w tej rodzinie, pójść do czytelni, znaleźć gazety sprzed wojny i zatopić się w przeszłości… Albo opowiedzieć o dzieciństwie bohaterki z babcią.

torba z festiwalu filmowego jest sprzed dwóch lat, ale bohaterka ma ich więcej i z różnych festiwali, bo jest na trzecim roku reżyserii, wróciła właśnie ze stypendium w szkole filmowej w Barcelonie i robi teraz film o arystokratycznej rodzinie i dlatego wysiada w dzielnicy willowej, bo zbiera materiały. W Barcelonie zakochała się w hiszpańskim operatorze, ale jej chłopak, Igor, walczy o nią i nie chce pozwolić jej odejść, więc Alicja (tak, nagle pojawiło mi się jej imię) jest zupełnie rozdarta i nie wie co robić…

Jak widzisz to dość proste i mogłabym tak długo. Ty też możesz! Zabierz się za staruszków albo za mężczyznę w granacie, ale najlepiej się rozejrzyj i znajdź swojego bohatera i swoją historię.

A jeśli chcesz to zawsze możesz poszukać historii w swojej rodzinie. Zapewniam cię, że twoja babcia, twój dziadek, ciocia albo nawet mama ma niejedną genialną opowieść. To zupełnie inna para kaloszy i napiszę o tym innym razem, ale historie rodzinne mają w sobie ogromny potencjał. A teraz wróćmy do obserwowania, bo mam dla ciebie jeszcze mały cytat.

Jakiś czas temu byłam na spotkaniu z Andrzejem Stasiukiem, który powiedział: „Najważniejsze jest patrzeć i słuchać. Jeżdżę do Rosji, bo tam można patrzeć i patrzeć.”, a potem jeszcze: „Najlepsza proza mówi o rzeczach najprostszych.”. Nie wszyscy muszą być fanami Stasiuka, ja niektóre jego książki lubię bardzo, inne mniej, ale trzeba przyznać, że Stasiuk umie opowiadać. Ale kiedy przyjrzymy się z bliska jego opowieścią to zauważymy, że pisze o bardzo prostych rzeczach, o tym co go otacza, o tym co widzi. Właśnie: historie leżą na ulicy.

podpis2

OBIECAJ SOBIE PISANIE

Jakiś czas temu Sarah Selecky napisała w swoim liście o czymś, co bardzo dobrze czuję, z czym się zgadzam i co zawsze staram się przekazać autorom.

Siła podjęcia decyzji, złożenia obietnicy samemu sobie jest wielka. Jeśli zobowiążesz się do czegoś to szansa, że to zrobisz, wzrasta. Ale to zobowiązanie musi być mądre. Bardzo często spotykam się z osobami, które mówią sobie „napiszę książkę”. Jak Ci się to podoba? Brzmi dobrze? Zachęcająco? Dla mnie brzmi przerażająco. Jeśli siadłabym przed pustym plikiem w komputerze z założeniem, że teraz mam napisać książkę to albo wyrzuciłabym komputer przez okno albo sama przez nie wyskoczyła. Ale bez wyznaczania sobie celu, bez zobowiązania się przed samym sobą, nie napiszesz książki.

Nie da się napisać książki przypadkiem, bo tak wyszło, nabazgrać w notesie pomiędzy prowadzeniem auta, malowaniem paznokci a nastawianiem rosołu. Napiszesz książkę jeśli nauczysz się dotrzymywać obietnic złożonych sobie. 

Co sobie obiecać jeśli nie „napiszę książkę”? Pomyśl o tym jakie kroki przybliżają cię do napisania książki. Może dobrą obietnicą na początek będzie:

„Przepiszę do komputera opowiadanie, które mam w notesie od dwóch lat.” Bo jak je przepiszesz to prawie na pewno zaczniesz poprawiać, a jak zaczniesz poprawiać to napiszesz następne.

Jeśli nie masz jeszcze nic napisanego to zacznij od prostego:

„Napiszę jutro popołudniu to co siedzi mi w głowie”. Choćby to miało być parę linijek. Nieważne co to jest – kilka zdań o bohaterze, który nie daje ci spokoju, opis zachodu słońca, wspomnienie z wakacji albo scenka z twoim synkiem w roli głównej.

Jeśli wiesz co chcesz pisać, ale brakuje ci systematyczności to możesz sobie obiecać: „Napiszę dziś wieczorem jedną stronę”. Potem rozszerz to na „W co drugi wieczór napiszę jedną stronę” , a kiedy okaże się, że jedna strona to zdecydowanie za mało, zaczniesz sobie zakładać, że napiszesz pięć.

Czasami blokada jest tak silna, że jedna strona wydaje się kosmosem.

Bo ostatnie co napisałaś/łeś to wypracowanie w podstawówce, a teraz tak bardzo chcesz pisać, że gromadzisz ołówki i notesy i marzysz, śnisz o tym, że piszesz, ale jak siadasz przed kartką to cię zimny pot oblewa i teraz sobie myślisz „haha, ta redaktorka to mądrala, całą stronę! Chyba bym z tydzień musiał/a siedzieć… prędzej mi kaktus na ręce wyrośnie niż napiszę stronę!” (ewentualnie zamień mądralę i kaktusa na własne określenia…). W takiej sytuacji możesz obiecać sobie, że po prostu usiądziesz do pisania. Na przykład na 30 minut. Nawet jeśli nie napiszesz nic. Usiądź z kartką albo komputerem (ale wyłącz internet i wycisz telefon), nastaw budzik na pół godziny i nie zajmuj się niczym innym poza pisaniem lub myśleniem o pisaniu. Nawet jeśli miałabyś/miałbyś napisać jedno słowo albo narysować rządek szlaczków, ewentualnie skrobać przekleństwa. Zaręczam ci, że po jakimś czasie – dla kogoś to może być jedno posiedzenie, a dla kogoś trzy, zaczniesz pisać. Na milion procent. Warunek jest jeden – nie zajmujesz się niczym innym.

Jeśli masz już początki za sobą i piszesz, ale nieregularnie (a im dłuższa przerwa, tym trudniej ci wrócić, prawda?) obiecaj sobie coś większego: „Stworzę bohatera do końca miesiąca, w tym tygodniu dokończę odpowiedzi na pytania o nim, a w przyszłym się z nim spotkam”.

„Do piątku pójdę do czytelni i zrobię porządny research w sprawie tła historycznego mojego tekstu”.

„W tym tygodniu stworzę listę tematów artykułów na mojego bloga”

„Jutro przeczytam wreszcie artykuły o pisaniu, które mam w zakładkach od paru miesięcy”.

No i oczywiście zawsze możesz powiedzieć sobie „Zapiszę się na kurs pisania”.

podpis2

Ryzyko

Fragment książki Julii Cameron „Droga artysty”.

PYTANIE: Co bym zrobił, gdybym nie musiał tego robić doskonale?

ODPOWIEDŹ: O wiele więcej, niż robię.

(…)

„Wyjdę na idiotę” – mówimy, wspominając pierwsze zajęcia na kursie aktorskim, pierwsze kulawe opowiadanie, nasze straszne rysunki. Fortel polega na tym, że porównujemy się z mistrzami i oceniamy własne dziecinne kroczki miarą ich szczytowych osiągnięć. Swoich studenckich etiud nie zestawiamy ze studenckimi etiudami George’a Lucasa. Zestawiamy je z Gwiezdnymi Wojnami.

Nie przyjmujemy do wiadomości, że aby zrobić coś dobrze najpierw musimy być gotowi zrobić to źle. Wolimy wyznaczyć sobie granice tam, gdzie spodziewamy się sukcesu. Żyjąc w tych granicach czujemy się przygaszeni, przytłumieni, zrozpaczeni i znudzeni. Ale za to bezpieczni. Bezpieczeństwo jest bardzo kosztownym złudzeniem.

Żeby zaryzykować, musimy odrzucić balast ograniczeń, które sobie narzuciliśmy. Musimy się przebić przez: „Nie mogę, bo…”. Bo jestem za stara, za biedna, zbyt nieśmiała, zbyt dumna? Zbyt ostrożna? Zbyt bojaźliwa?

Kiedy mówimy, że czegoś nie potrafimy, zwykle oznacza to, że nie zrobimy czegoś, o ile nie jesteśmy pewni, że zrobimy to doskonale.

Czynni artyści wiedzą, że taka postawa to szaleństwo. Wśród reżyserów krąży popularny dowcip: „Tak, zawsze wiem, jak powinienem wyreżyserować film – kiedy już go wyreżyseruję”.

Jako zablokowani artyści mamy nierealistyczne oczekiwania i wymagania – od siebie wymagamy samych sukcesów, a od innych uznania. To milczące założenie sprawia, że mnóstwo rzeczy pozostaje poza naszymi możliwościami. (…)

Gdy pogodzimy się z myślą, że coś, co warto zrobić, być może warto zrobić choćby i źle, otworzą się przed nami szerokie możliwości. „Gdybym nie musiał(a) robić tego doskonale, spróbował(a)bym…” [napisać coś?]

W filmie Wściekły byk brat i menedżer głównego bohatera, boksera Jake’a La Motty, tłumaczy mu, dlaczego powinien zrzucić parę kilogramów i stanąć do walki z nieznanym przeciwnikiem. Zawiłą przemowę, po której Jake jest całkiem skołowany, menedżer podsumowuje: „A więc zrób tak. Jak wygrasz , to wygrasz. Jak przegrasz, to też wygrasz”.

Tak samo jest z podejmowaniem ryzyka.

Inaczej rzecz ujmując, bardzo często warto podjąć ryzyko tylko po to, żeby je podjąć. Poszerzanie definicji samego siebie jest ożywcze – a temu służy ryzyko. Gdy rzucasz sobie wyzwanie i je podejmujesz, rodzi się w tobie poczucie mocy sprawczej – katapulta do kolejnych wyzwań skazanych na powodzenie. Z tej perspektywy przebiegnięcie maratonu zwiększa prawdopodobieństwo napisania sztuki. Napisanie sztuki daje ci fory w maratonie.